10 dni w ciszy
Kiedy wszystko jest
To wiedzieć, że czujesz to, co czujesz
— Kae Tempest
Po raz pierwszy usłyszałem o odosobnieniu medytacyjnym Vipassana w 2014 roku, kiedy pracowałem nad wyborami do Senatu w New Jersey i słuchałem wersji audio znakomitej książki Sama Harrisa o świeckiej duchowości „Przebudzenie”. Książka koncentruje się na argumencie, że duchowość jest nieodzownym aspektem ludzkiego życia i szczęścia, ale nie musi być obciążona dogmatami religijnymi, pseudonauką New Age czy jakimkolwiek przesądem, jak to często bywa. Zaangażowanie Harrisa w ten pogląd wynika przede wszystkim z tego, że spędził lata na odosobnieniach medytacyjnych, takich jak to, które właśnie wziąłem na wsi w Kolumbii. Po dziesięciu dniach w ciszy, pod ścisłym reżimem wczesnych poranków, ograniczonym jedzeniem i 12 godzinami nauki medytacji każdego dnia, i choć chciałbym tu i teraz obiecać, że nie stanę się tym facetem, pomyślałem, że mogę rzucić trochę światła.
Zastrzeżenie : zanim to przeczytasz, warto wziąć pod uwagę, że z mojego doświadczenia wynika, że nieznajomość tajników odosobnienia Vipassana przed przybyciem może być pod pewnymi względami pomocna, więc jeśli rozważasz zrobienie tego, nie biorę odpowiedzialności za to, co tutaj następuje jest spoilerem.
Vipassana to technika oparta na naukach Sidarty Gotamy (Buddy), nauczana poprzez program opracowany i nauczany na całym świecie przez birmańskiego nauczyciela medytacji, SN Goenkę, w połowie i pod koniec XX wieku. Interpretacja nauk Buddy przez Goenkę kładzie nacisk na jej uniwersalne, niesekciarskie i empiryczne cechy, na to, że korzyści płynące z tego rodzaju medytacji są istotne i osiągalne dla każdego, wszędzie, niezależnie od przekonań religijnych i żadnych. Chociaż zmarł w 2013 roku, Goenka nadal jest centrum tego programu, a sama treść kursu nadal składa się z nagrań, na których prowadzi tego rodzaju kurs przed śmiercią.

Bez względu na wcześniejsze doświadczenia medytacyjne, pierwsza interakcja z Vipassaną odbywa się podczas dziesięciodniowych odosobnień stacjonarnych odbywających się w jednym z 235 ośrodków na całym świecie. Dla mnie oznaczało to 2-godzinną taksówkę do małego wiejskiego miasteczka na południe od stolicy Kolumbii, Bogoty, gdzie centrum wychodzi na dolinę rzeki Bogota. To niezwykle piękne miejsce, a spokój, który wita po przyjeździe, to karkołomna zmiana tempa z nieustępliwości miasta. Ludzie, którzy prowadzą kurs, to z grubsza ludzie, których można się spodziewać, życzliwi wolontariusze w każdym wieku i każdej płci, zgromadzeni przez te dziesięć dni w duchu służby, aby dać innym ludziom możliwość doświadczenia tego, co w ich przekonaniu jest warte rozpościerający się.
Po kilku kiwnięciach głową, uśmiechniętym i nie do zniesienia hiszpańskim, jestem zarejestrowany i przydzielono mi pryczę w trzyosobowym pokoju. Zakwaterowanie jest… podstawowe. Ma poczucie miejsca, w którym dzieci mogły być zabrane na szkolną wycieczkę wiele lat temu, którego surowy urok, zdaniem właściciela, można poprawić jedynie dzięki uwagi miotły i kilku kawałków sznurka do zamykania okien.
W miarę upływu wieczoru moi koledzy z kursu zaczynają się materializować. Jest kobieta o pogodnej twarzy i wielu pytaniach, która od razu czuję się pewnie w stowarzyszeniu mieszkańców, nawet jeśli mieszka w lesie, jest cichy mężczyzna i jego żona, oboje po sześćdziesiątce, którzy bardziej rozluźniają mój hiszpański niż na to zasługuje, a facet, który połączył coś w rodzaju miękkiego fezu z koszulką wywróconą na lewą stronę za to, co bym zaryzykował, to nie pierwszy raz. Ponad dwie trzecie to kobiety, co jest interesujące i najwyraźniej dotyczy wszystkich tych kursów. Wszyscy z wyjątkiem jednego są Kolumbijczykami i pochodzą z wielu środowisk, o czym nawet ja, po pięciu dniach spędzonych w tym kraju, mogę powiedzieć. Wszyscy wydają się życzliwi i zaangażowani. Nie mogę sobie wyobrazić wielu zgniłych jabłek pojawiających się na dziesięciodniowym cichym odosobnieniu medytacyjnym. W powietrzu unosi się wyczekiwanie, gdy zdaję sobie sprawę, że tak różni jak my, wszyscy są tutaj zasadniczo z tego samego powodu; uważamy, że w zaciszu własnego umysłu można znaleźć coś głębszego, spokojniejszego lub głębszego i myślimy, że to może być miejsce, w którym można to znaleźć.
Po zarejestrowaniu wszystkich i oddaniu naszych kosztowności (w tym wszystkich telefonów, aparatów fotograficznych itp., A także wszystkich materiałów piśmienniczych, książek i wszystkiego, co może cię w jakikolwiek sposób zabawić), wygłaszamy krótką przemowę, w której przedstawiamy zasady na następne dziesięć dni. Poza tak zwaną „szlachetną ciszą”, w której nie jest dozwolona żadna komunikacja fizyczna ani głosowa, będziemy również całkowicie oddzieleni płciowo, z oddzielnymi jadalniami i barierami między mężczyznami i kobietami we wszystkich przestrzeniach oprócz pokoju do medytacji. Niedozwolone są żadne środki odurzające, palenie ani żadne artefakty religijne, a wszelkie formy ćwiczeń fizycznych poza spacerami, a zwłaszcza joga, są również zabronione. Jako komuś, kto uważa ten rodzaj autorytetu za głupi, wydaje mi się to dużo,
Dostajemy również podsumowanie tego, z czego będzie się składał każdy dzień, co ucisza tłum jak złożone złamanie w meczu piłki nożnej. Każdego ranka o czwartej nad ranem budzi nas gong, by zdążyć na dwugodzinną medytację do 6:30, kiedy to zjemy śniadanie. O 8 rozpoczniemy 3-godzinną sesję zakończoną lunchem o 11 rano i czasem na zadawanie pytań nauczycielce — Kolumbijce o miłych oczach, ciepłym uśmiechu i absolutnie bez angielskiego — na osobności od 12 do 13, a następnie 4-godzinna sesja od 13:00 do 17:00, kiedy mamy przerwę na herbatę. Dzień kończy się 1-godzinną medytacją, po której następuje nagranie ponadgodzinnego wykładu SN Goenki i końcowa medytacja, która doprowadza nas do 21:00, kiedy można zadać inne pytania nauczycielowi lub możemy iść spać. To niezły skład. Medytując przez ponad godzinę, może raz w życiu do tego momentu,
Gdy ustanowiono szlachetną ciszę i rozdzielono płcie, najbardziej martwił mnie aspekt fizyczny. Nie byłam pewna, czy moje miękkie życie z ergonomicznymi krzesłami biurowymi i zespołem cieśni nadgarstka położyło podwaliny pod udane siedzenie na podłodze przez dziesięć dni. W każdym razie kurs już się zaczął i nie panowałem już nad sobą, więc po naszej pierwszej medytacji i kilku powitalnych słowach bezcielesnego głosu Goenki, postanowiłem uszanować trwający całe życie nawyk i zamiast martwić się o to, co ma nadejść, po prostu iść do łóżka.
Następny dzień był pierwszym przedsmakiem nieustępliwego tempa, które miało stać się naszą normą na następne dziesięć dni. Budzenie się w ciemnych wiejskich kolumbijskich porankach, przy gongu i świetle czołówki jednego z kelnerów, w pojedynczym łóżku pod osłoną moskitiery, było momentem, w którym zdałem sobie sprawę, że te dziesięć dni może być dość różni się od mojego dotychczasowego życia. I tak to było. Dwie godziny w mroku poranka, śniadanie, trzy godziny, obiad, cztery godziny, herbata, 3 godziny, łóżko. Rygorystyczna, nieustępliwa struktura dnia i ta surrealistyczna zmiana scenerii w moim życiu przyczyniły się do tego, że pierwsze dni minęły bez szansy na uzyskanie większej perspektywy na to, co tak naprawdę robimy. Mam wrażenie, że to celowe działanie. Sama medytacja w tych dniach koncentruje się wyłącznie na oddechu, obserwowanie, jak wchodzi i wychodzi, i obserwowanie uczucia, jakie to tworzy wokół nosa i nic więcej. Przy niewielkim doświadczeniu w medytacji 12 godzin codziennego skupiania się na swoim nosie może być żmudnym przedsięwzięciem. Nie da się policzyć, ile razy wpadłem głęboko w króliczą norę myśli, tracąc wszelkie połączenie z tym, gdzie byłem lub z tym, że w ogóle powinienem medytować. Podobnie, pochodząc z życia, w którym ledwie można było wytrzymać dziesięć minut bez rozpraszania umysłu książką, ekranem lub istotą ludzką, ile razy wracałem do swojego pokoju na jedną z straciłem wszelkie połączenie z tym, gdzie byłem lub z tym, że w ogóle powinienem medytować, nie da się zliczyć. Podobnie, pochodząc z życia, w którym ledwie można było wytrzymać dziesięć minut bez rozpraszania umysłu książką, ekranem lub istotą ludzką, ile razy wracałem do swojego pokoju na jedną z straciłem wszelkie połączenie z tym, gdzie byłem lub z tym, że w ogóle powinienem medytować, nie da się zliczyć. Podobnie, pochodząc z życia, w którym ledwie można było wytrzymać dziesięć minut bez rozpraszania umysłu książką, ekranem lub istotą ludzką, ile razy wracałem do swojego pokoju na jedną zwiele drzemek w ciągu dnia z moim umysłem krzyczącym o cokolwiek do zrobienia, a nie skupianie się na moim nosie, również wykracza poza godność. Raz przeczytałem ostrzeżenie o pożarze dla mojego śpiwora, dwa razy.
Koncentracja na oddechu jest intensywna i frustrująca — celem jest zapobieganie zatracaniu się w myślach, całkowite skupienie umysłu na doznaniach z niewielkiego obszaru ciała, a tym samym doskonalenie zarówno jego połączenia z formą fizyczną, jak i jego zdolności skupić się w ogóle — a niepowodzenia przychodziły nieustannie. Jednakże, jakkolwiek wszechobecna jest porażka, służy ona również jako ulga dla każdego małego sukcesu. W ciągu pierwszych czterech dni nie można nie zauważyć, że królicze nory stają się coraz płytsze, okresy myślenia o tym-co-powiedziałeś-dziesięć lat temu-czego-tak naprawdę-nie-powinieneś-mieć- powiedział krócej. Nie powinno to być zaskoczeniem, biorąc pod uwagę, że czwartego dnia poświęciłem 48 godzin na skupienie się na trzech calach kwadratowych mojej twarzy, ale czułem, że potrafię wrócić myślami do teraźniejszości, do wykonywanej pracy, z dala od niekończącej się wędrówki myśli, rośnie powoli, ale niezaprzeczalnie. Oddalając się teraz od zgiełku normalnego życia, zaczynał się uspokajać.
W dniu 5 zadanie się zmienia. Jak Goenka ujął to w jednym ze swoich wieczornych dyskursów, pierwsze 4 dni są zasadniczo przygotowawcze, doskonalimy nasze umysły i skupiamy się na narzędziach, za pomocą których możemy teraz walczyć z samą Vipassaną. Dobre wieści. Lekko rozdzierające serce dla kogoś, kogo umiejętność siedzenia ze skrzyżowanymi nogami poprawiła się w ostatnich dniach tylko o około 5% i którego stawy trzeszczą jak stary statek, jasne. Ale świetna wiadomość. Mniej wspaniałą wiadomością jest to, że ta sesja jest pierwszą z trzech codziennych sesji od teraz, podczas których pracochłonne rozciąganie nóg i tęskne zmiany pozycji, które większość z nas wykonywała do tej pory co 5–6 minut, nie byłyby już dozwolone. Nie, od tej pory mieliśmy przebywać jak najbardziej nieruchomo przez czas trwania każdej godzinnej sesji. Nie będę cię okłamywał, to wstrząsnęło mną do głębi. Mogłem się rozpłakać na ten pomysł, ale tego nie zrobiłem. Nie,
W tej popołudniowej medytacji głos Goenki prosi nas, abyśmy przenieśli się do kwadratu na samym czubku głowy i pozostali tam, obserwując wszelkie doznania, które mogą się pojawić. Dla osoby, która wcześniej miała obsesję na punkcie nosa, jest to moment wyzwolenia z piwnicy. Nacisk w tej technice kładzie się na obserwację — po prostu obserwację — pod kątem wszelkich doznań, które mogą się pojawić. To jest, jak mamy się nauczyć, kamień węgielny praktyki i ma być naszą wyłączną troską przez resztę kursu. Ważny jest tutaj dobór słów. Obserwowanie, nie poszukiwanie, nieoczekiwanie ani sięganie po nie, po prostu obserwowanie, beznamiętnie, doznań, które pojawiają się w twoim ciele. Oczywiście brzmi to prosto i oczywiście w praktyce takie nie jest, ale każdy rodzaj medytacji, o którym wiem, wydaje się być dość prosty koncepcyjnie, to robienie to inna historia. W miarę trwania sesji stopniowo rozszerzamy naszą uwagę na resztę naszej skóry głowy, naszą twarz, naszą szyję, tułów i plecy, ramiona i wreszcie nasze nogi. Trudno wyrazić słowami, jakie to uczucie, po zignorowaniu ciała i tak wąskim skupieniu uwagi przez tak długi czas.
Wyobraź sobie, że od dłuższego czasu jest ci ciepło i ktoś wylewa lodowatą wodę na kwadrat wielkości trzech cali na czubku twojej głowy. To dziwne uczucie, skóra zaczyna wibrować, pulsować w obliczu szoku wywołanego zmianą. Następnie wyobraź sobie, że to uczucie rozchodzi się — nie przypadkowo dzięki zgodzie na instrukcje birmańskiego guru, którego słyszysz, ale nie widzisz — na całą skórę głowy, potem na całą głowę, tułów i ostatecznie na kończyny, stopniowo w ciągu 45 minut . Mogę powiedzieć, że szok nie mija. Twoje ramiona nie uczą się na doświadczeniach twojej głowy chwilę wcześniej. Każdy nowy obszar jest zaburzony w ten sam sposób, równie dramatycznie, stopniowo i kumulatywnie, tak że ostatecznie każda komórka mojego ciała zaczęła krzyczeć, co mogę tylko określić.
W Vipassanie nazywa się to „swobodnym przepływem”, stanem bycia, który osiąga każdy medytujący, kiedy zmysły są dostrojone do tego stopnia, że ma on poczucie, że może dowolnie odczuwać doznania całego ciała. Samo odczucie jest zwykle subtelną wibracją na powierzchni całego ciała. Ale wtedy tego nie wiedziałem. Od siedzenia też odczuwałam ogromny ból. Może to zabrzmieć melodramatycznie, ale na początku tej sesji zdecydowałem, że dam temu więcej determinacji, niż zwykle daję w zasadzie cokolwiek. Więc po 30 minutach siedziałem ze skrzyżowanymi nogami, z wyprostowanymi plecami przez około 28 minut dłużej niż kiedykolwiek wcześniej. I nie żartuję, kiedy mówię, że płakałam. Nie Eastenders szlochający, bardziej podobny do czasu, gdy wyrwałem sobie zęby mądrości i jechałem autostradą przez kilka godzin bez środków przeciwbólowych. Coś w rodzaju tępego, cichego płaczu kogoś, kto od urodzenia nie jest przyzwyczajony do długotrwałego bólu. To była godzina mojego życia, której jestem pewien, że nigdy nie zapomnę.
Kiedy sesja się kończy, czuję się, jakbym właśnie zdał egzamin Leaving Cert, leżąc na gwoździach w łóżku. Ale w dobry sposób. Jeśli to nie ma sensu, to tak właśnie było, bo cecha wielu moich doświadczeń podczas tego kursu ma właśnie taki charakter. Z zewnątrz, z perspektywy czucia i doznania, całość nie miała się do czego przyczepić. Jedzenie, choć przygotowane z dużą starannością, zostało celowo niedoprawione zgodnie z wytycznymi kursu. Pokój był zimny, trochę wilgotny i pełen pająków i dziwnego skorpiona. Prysznic dawał tyle wody, co cieknący kran w kuchni, i był zimny. Rutyna była zarówno uciążliwa, jak i monotonna, naprawdę okropna kombinacja i dosłownie nie było możliwości odwrócenia uwagi od tej pozornej nędzy. A jednak był to również czas, kiedy byłem naprawdę szczęśliwy, gdzie przeżywałem chwile radości i ekstazy oraz czułem autentyczną troskę o siebie i innych. Nic z tego nie jest oczywiście dziełem przypadku. Nie bez powodu jogini i mistycy od tak dawna udają się w odległe góry i jaskinie. Fizyczna deprywacja, taka jaka była, jest narzędziem do całkowitego skupienia umysłu na zadaniu, a nie tylko ćwiczeniem performatywnego masochizmu, jak dotychczas zakładałem i jak często może się wydawać z zewnątrz.
Podobnie, podczas tego doświadczenia zauważyłem, że ból w ciele może być również użytecznym narzędziem ze względu na jego moc skupienia niewytrenowanego umysłu na ciele bez większego wysiłku. Jeśli to nie ma dla Ciebie sensu, zachęcam do zapalenia zapałki, trzymania jej pod ręką i obserwowania, gdzie kieruje się Twoja uwaga w kolejnych chwilach. To jest tak. Ale mecz jest większy i to nie twoja ręka, to całe twoje ciało. Jest to bardzo niewygodne, ale może być zarówno satysfakcjonujące, jak i produktywne z dwóch powodów. Pierwszym, o którym wspomniano, jest to, że daje ci to szczególne skupienie się na ciele i jego doznaniach, które siedziałeś tam, wiecznie, próbując znaleźć, a kiedy już je znajdziesz, teraz wiesz, gdzie szukać. Drugim, ważniejszym powodem jest to, że stopniowo uczy cię ona dwóch kluczowych zasad Vipassany: Nietrwałość lub „Anicca” (wymawiane trochę jak a-nietzche) i zrównoważenie, czyli stan beznamiętności i bezstronności w doświadczaniu zarówno pozytywnych, jak i negatywnych uczuć. Idee te stanowią podstawę tej techniki medytacji i leżącej u jej podstaw filozofii i opierają się na zasadzie, że wszystkie stany umysłu, zarówno dobre, jak i złe, pochodzą z doznań cielesnych. Vipassana twierdzi, że te doznania, bez względu na to, jak intensywne, od ekstazy do smutku, są nietrwałe i postrzeganie ich jako takich jest drogą do uwolnienia umysłu z ich uścisku. Idee te stanowią podstawę tej techniki medytacji i leżącej u jej podstaw filozofii i opierają się na zasadzie, że wszystkie stany umysłu, zarówno dobre, jak i złe, pochodzą z doznań cielesnych. Vipassana twierdzi, że te doznania, bez względu na to, jak intensywne, od ekstazy do smutku, są nietrwałe i postrzeganie ich jako takich jest drogą do uwolnienia umysłu z ich uścisku. Idee te stanowią podstawę tej techniki medytacji i leżącej u jej podstaw filozofii i opierają się na zasadzie, że wszystkie stany umysłu, zarówno dobre, jak i złe, pochodzą z doznań cielesnych. Vipassana twierdzi, że te doznania, bez względu na to, jak intensywne, od ekstazy do smutku, są nietrwałe i postrzeganie ich jako takich jest drogą do uwolnienia umysłu z ich uścisku.
Jednym z najbardziej oczywistych problemów związanych z pisaniem o medytacji jest to, że ponieważ doświadczenia brzmią tak podobnie do religii, przesądów lub samooszukiwania się w uszach ludzi, którzy ich nie mieli, czytelnik musi wziąć je na wiarę. . W tym celu nie jestem pewien, czy mam rozwiązanie. Nauka Vipassany jako student na szczęście jest czymś zupełnie przeciwnym. Jako zdeklarowany cynik i sceptyk wobec wszystkiego, od prognoz wyborczych po echinaceę, zaufaj mi, kiedy powiem, że nie nawróciłem się tutaj. Na szczęście Vipassana, choć przesiąknięta tradycją buddyjską i oparta na naukach Buddy, jest tak samo pozbawiona dogmatów religijnych, jak gorąca joga. Chociaż mam poważne problemy z niektórymi leżącymi u jej podstaw ideami – rozdziałem płci, odrzuceniem ziemskich przyjemności, czasem guru trzymającym się od dziesięcioleci nauk Goenki i jej, moim zdaniem przestarzałe koncepcje moralności, by wymienić tylko kilka — żadna z tych kwestii nie przeszkodziła mi w postępie w technice ani możliwości czerpania z niej korzyści. Oznacza to, że żadne szczegóły Vipassany, jej twierdzenia o prawdzie, ani przemyślenia Goenki nie muszą być połykane w całości, aby uzyskać dostęp do nagród Vipassany.
W miarę jak mijały pozostałe dni kursu, intensywność mojego pierwszego godzinnego siedzenia opadła. Wraz z przystosowaniem się ciała i umysłu udręka i euforia zostają zastąpione zwiększoną perspektywą, a wraz z nią większą ciekawością. Kiedy twoje ciało nie płonie, równowaga, o którą prosisz, aby zastosować się do każdego doznania, staje się łatwiejsza zarówno do zrozumienia, jak i zarządzania, a szerszy łuk wglądu, który chcesz uzyskać, staje się jaśniejszy. Ta równowaga, stan utrzymywania doświadczeń, doznań i emocji w zrównoważonej, beznamiętnej perspektywie, w połączeniu z naciskiem, że wszystkie te doświadczenia są nietrwałe, ulotne i powinny być postrzegane jako takie, jest potężną kombinacją. Nawet po kilku dniach w ich towarzystwie mogłem zacząć dostrzegać, jak stabilizujące mogą być te pomysły.
Zamiast być ciągle bombardowanym złą kawą, miłym SMS-em od przyjaciela, irytującą osobą w autobusie czy słowem zachęty w pracy, po prostu zaczynasz dostrzegać, że można usiąść kilka cali dalej z wiru. Nawet zaczynając od kilku chwil, raz lub dwa razy dziennie, taka perspektywa może być uspokajająca, wzbogacająca, a nawet odkrywcza. I tak w tych dniach praktyka staje się bardziej elastyczna, dalekosiężna. Chociaż twoja uwaga nigdy nie odbiega od ciała i jego doznań, gdy rosną i słabną, szersze implikacje dla wszystkichdoznania, a tym samym związek z resztą twojego życia, staje się jaśniejszy. Jak ujął to Harris w swojej książce: „Każda chwila dnia — a właściwie każda chwila w całym życiu — daje możliwość bycia zrelaksowanym i wrażliwym lub niepotrzebnego cierpienia”. Ponownie, dla podkreślenia, choć mogą się to wydawać śmiałymi twierdzeniami, być może wysuniętymi przez kogoś, kto wypił trochę za dużo Kool-Aid, nic z tego, co tu powiedziano, nie musi być akceptowane na wiarę. W odpowiednich warunkach, z kilkoma prostymi instrukcjami, ten rodzaj wglądu jest dostępny w zasadzie dla każdego w laboratorium własnego umysłu i nie musi wiązać się z absolutnie żadnym poparciem dla nauk Buddy, prawdy o reinkarnacji czy jakiejkolwiek innej religii. wszelkiego rodzaju afekt.
Ostatniego dnia otrzymujemy zjazd, na którym możemy ponownie wejść do prawdziwego świata. W porze lunchu szlachetna cisza zostaje zniesiona, możemy porozmawiać z naszymi kolegami z kursu, a mężczyźni i kobiety mogą znów być w tym samym miejscu, chociaż dotykanie jakiegokolwiek rodzaju jest nadal zabronione. Nie jestem pewien, co myślą, że możemy ze sobą zrobić po 10 dniach krótkiego snu, zmniejszonej higieny i dość intensywnych poszukiwań duszy. Osobiście miałem takie samo prawdopodobieństwo flirtu, jak odmawiania różańca czy zaciągania się do wojska, ale zasady to zasady. To powiedziawszy, nawet rozmowa z innym człowiekiem, mężczyzną lub kobietą, była początkowo walką. Zapominasz, że mówienie niesie ze sobą dawkę chemii ciała, na którą w zasadzie przez ostatnie 10 dni nie miałeś ochoty. Siedząc w swoim pokoju i rozmawiając po raz pierwszy ze współlokatorem, śmiejąc się z naszych różnych spotkań z populacją pająków i skorpionów w pokoju, poczułem kakofonię emocji, jakie zwykle odczuwa się przed wykonaniem rzutu karnego lub prezentacją przed dużą publicznością. Jasne, byliśmy pozbawieni kofeiny i nikotyny, ale odgrodziliśmy się też w większości od dopaminy, oksytocyny i adrenaliny, a ci faceci się nie pieprzą. Potrzebowałem kilku godzin przerywanego odrywania się od rozmów, żeby usiąść gdzieś ciszej, ale miękko, miękko, powoli, powoli, jak oczy wyłaniające się z ciemności przyzwyczajają się do jasnego światła, zacząłem się wyrównywać. Wkrótce mogłem mówić bez poczucia, że napełniłem worek IV espresso i zacząłem zbliżać się do czegoś zbliżonego do perspektywy całego doświadczenia. Poczułem kakofonię emocji, jakie zwykle odczuwa się przed wykonaniem rzutu karnego lub wystąpieniem przed dużą publicznością. Jasne, byliśmy pozbawieni kofeiny i nikotyny, ale odgrodziliśmy się też w większości od dopaminy, oksytocyny i adrenaliny, a ci faceci się nie pieprzą. Potrzebowałem kilku godzin przerywanego odrywania się od rozmów, żeby usiąść gdzieś ciszej, ale miękko, miękko, powoli, powoli, jak oczy wyłaniające się z ciemności przyzwyczajają się do jasnego światła, zacząłem się wyrównywać. Wkrótce mogłem mówić bez poczucia, że napełniłem worek IV espresso i zacząłem zbliżać się do czegoś zbliżonego do perspektywy całego doświadczenia. Poczułem kakofonię emocji, jakie zwykle odczuwa się przed wykonaniem rzutu karnego lub wystąpieniem przed dużą publicznością. Jasne, byliśmy pozbawieni kofeiny i nikotyny, ale odgrodziliśmy się też w większości od dopaminy, oksytocyny i adrenaliny, a ci faceci się nie pieprzą. Potrzebowałem kilku godzin przerywanego odrywania się od rozmów, żeby usiąść gdzieś ciszej, ale miękko, miękko, powoli, powoli, jak oczy wyłaniające się z ciemności przyzwyczajają się do jasnego światła, zacząłem się wyrównywać. Wkrótce mogłem mówić bez poczucia, że napełniłem worek IV espresso i zacząłem zbliżać się do czegoś zbliżonego do perspektywy całego doświadczenia. ale w większości odgrodziliśmy się również od dopaminy, oksytocyny i adrenaliny, a ci faceci się nie pieprzą. Potrzebowałem kilku godzin przerywanego odrywania się od rozmów, żeby usiąść gdzieś ciszej, ale miękko, miękko, powoli, powoli, jak oczy wyłaniające się z ciemności przyzwyczajają się do jasnego światła, zacząłem się wyrównywać. Wkrótce mogłem mówić bez poczucia, że napełniłem worek IV espresso i zacząłem zbliżać się do czegoś zbliżonego do perspektywy całego doświadczenia. ale w większości odgrodziliśmy się również od dopaminy, oksytocyny i adrenaliny, a ci faceci się nie pieprzą. Potrzebowałem kilku godzin przerywanego odrywania się od rozmów, żeby usiąść gdzieś ciszej, ale miękko, miękko, powoli, powoli, jak oczy wyłaniające się z ciemności przyzwyczajają się do jasnego światła, zacząłem się wyrównywać. Wkrótce mogłem mówić bez poczucia, że napełniłem woreczek IV espresso i zacząłem zbliżać się do czegoś zbliżonego do perspektywy całego doświadczenia.
Złożenie tego kawałka zajęło prawie tydzień, częściowo dlatego, że od dziesięciu lat nie napisałem więcej niż pocztówki, ale prawdopodobnie bardziej istotne, ponieważ dziesięć dni było jednymi z najbardziej intensywnych i złożonych w moim życiu. To dziwne uczucie, gdy to mówię, ponieważ tak jak myślałem, gdy tam byłem, nagranie wideo z kursu pokazywałoby kogoś wyłącznie siedzącego, jedzącego i śpiącego przez 10 dni bez przerwy. Złożoność wynika oczywiście z emocjonalnej podróży, którą przyspiesza siedzenie, co dzieje się wyłącznie w zaciszu własnego umysłu. Zaczynasz dostrzegać, że fizyczne wymagania i pozbawienie normalnej życiowej stymulacji i komfortu są pod wieloma względami imprezą poboczną. Prawdziwym wyzwaniem na kursie takim jak ten jest funkcjonowanie i postęp w ramach jego wewnętrznej logiki, nauczenie się medytacji, zachować równowagę wobec bólu i przyjemności, smutku i radości, właściwie zinternalizować ich nietrwałość zgodnie z zaleceniami i, co dla mnie najważniejsze, nadal podnosić się w chwilach niepowodzenia. Zdarzają się one prawie bez przerwy iw interesujący sposób, nie pomagają, ale raczej są akcentowane przez znacznie rzadsze momenty wglądu, jasności lub osiągnięcia.
To oczywiście jest istotą Vipassany, zarówno w trakcie, jak i po kursie, i należy powiedzieć, że dotyczy większości rodzajów medytacji, których próbowałem. Aby móc zachować uważność w codziennym życiu, pełniej żyć chwilą obecną. Cieszyć się sukcesami i doświadczać porażek, ale patrzeć na nie bardziej beznamiętnie, wychodząc z założenia, że są ulotne i że prawdziwe szczęście nie zależy od żadnego z nich. Po dziesięciu intensywnych dniach mogę z całą pewnością stwierdzić, że nie zbliżam się do żadnego z tych celów. Szczerze mówiąc, nie jestem nawet pewien, czy są to cele, które sobie wyznaczam. Zawsze ceniłem naukę płynącą z życiowych wzlotów i upadków,
Jednak po tym czasie mogę powiedzieć, że zauważyłem kilka zmian, z których już korzystam i jestem pewien, że jeśli się rozwiną, mogą wzbogacić moje życie na długi czas. Na przykład w ciągu ostatniego tygodnia wyczułem fundament wewnętrznego spokoju, pewnego rodzaju solidność mojego stanu emocjonalnego, której nigdy wcześniej nie miałem. Poza tym nawyk zauważania, kiedy jestem pogrążony w myślach, nie zniknął — przynajmniej na razie — i to sprawiło, że poczułem się bardziej związany z chwilą obecną i zauważyłem, kiedy kołowrotek moich myśli odwraca uwagę od czegoś warto poświęcić więcej uwagi, czyli w zasadzie wszystkim. W końcu poczułem, choć tylko przelotnie, że czas i energia, które spędzam wewnętrznie szalejąc po nieszczęściu lub spotkaniu z irytującym nieznajomym, spadły na tyle, że zostałem zauważony.
Zasadniczo czuję się bezpiecznie, zakładając, że jakakolwiek zmiana lub postęp wynikający z tego doświadczenia jest subtelny. Jest prawdopodobnie bardziej dalekosiężny, bardziej rozproszony i mniej liniowy, o czym mogę teraz niezawodnie wiedzieć. Wiem natomiast, że podobnie jak większość tego typu rzeczy, jest to proces, a nie cel i zdecydowanie nie lekarstwo. Nauczyłem się dawno temu, że twój umysł i jego dolegliwości, jakie są, nie są czymś, co można podnieść i naprawić w ciągu jednego popołudnia, tygodnia czy nawet kilku lat. Żadna psychodeliczna podróż, oczyszczanie inspirowane przez guru, terapia New Age czy dziesięciodniowe odosobnienie medytacyjne niczego nie „naprawia”. Każdy, kto mówi ci inaczej, okłamuje ciebie, siebie lub oboje. Ale dostarczane we właściwy sposób, przez troskliwych profesjonalistów, którzy wiedzą, co robią, kiedy jesteś we właściwej przestrzeni, Mogę powiedzieć, że Vipassana dała mi coś w rodzaju narzędzi i wskazówek, aby lepiej zrozumieć siebie, jak mówi Kae Tempest, aby „wiedzieć, że czujesz to, co czujesz”. To, według mnie, jest wszystkim, o co każdy z nas powinien naprawdę prosić z tych rzeczy.