Dlaczego doradca JFK zdecydował się opowiedzieć swoją stronę ich 4-letniego romansu — i trudne lekcje, których się nauczyła
Uwodzenie Diany de Vegh przez przyszłego prezydenta Stanów Zjednoczonych rozpoczęło się w 1958 roku na przednim siedzeniu jego samochodu kierowcy.
Oto ona, juniorka z Radcliffe College, siedząca obok Johna F. Kennedy'ego . To wszystko wydawało się tak zdumiewające — tak niesamowicie nieprawdopodobne — de Veghowi. Samozwańcza „miła dziewczyna z WASP” z Nowego Jorku, de Vegh, w wieku 20 lat, zdała sobie sprawę, że nie jest taka pewna, czy chce przyszłości, którą miała przyjąć: „miłe małżeństwo z miłym młodym mężczyzną i żylibyśmy przyjemnym życiem”.
„Dosłownie nie mogłam wyobrazić sobie alternatyw” – mówi teraz, przypominając sobie. „Widzisz, myślę, że to jest takie smutne. Nie miałem żadnego pomysłu na coś, co byłoby dosłownie spełnienie”.
Aż pewnej nocy w 1958 roku de Vegh przykuł uwagę Kennedy'ego na politycznej kolacji przed reelekcję w Senacie, gdzie olśnił salę, zanim zwrócił na nią uwagę. „To był ten rodzaj wysokoenergetycznego blasku, a potem skupił się na mnie” – mówi. „Myślę, że to niesamowita sztuczka, aby być żywym, energicznym i czarować wszystkich w całym miejscu. A potem sprawiasz, że jedna osoba czuje się, och , bardzo wyjątkowa”.
Skoczyła na zaproszenie Kennedy'ego, by w następnym tygodniu przyjechać na kolejny z jego występów — tym razem w eskorcie kierowcy. Była oczarowana jego humorem („Naprawdę ciężko pracuję, żeby dostać tutaj jeden głos”, żartował) i tym uśmiechem .
„Pokładał rękę na oparciu siedzenia, a ja myślałam: „Och, zastanawiam się, co to znaczy” – mówi. „Może chciał położyć rękę na siedzeniu, ale może miał na myśli…”
Patrząc wstecz na te wszystkie lata, de Vegh mówi: „Złapała mnie trąba powietrzna”.
* Aby uzyskać więcej informacji na temat relacji Diany de Vegh z czasu spędzonego z Johnem F. Kennedy, zasubskrybuj teraz PEOPLE lub przeczytaj numer z tego tygodnia w kioskach w piątek.
To przypadkowe spotkanie rozpaliło czteroletni romans – którego zakończenie, po rodzinnej tragedii, wywróciło jej życie, mimo że przez dziesięciolecia utrzymywała ten związek w tajemnicy (i nawet gdy inne kobiety zgłosiły się, by powiedzieć, że też były kochankami ). .
Przez większość swojego życia de Vegh pozostawała na marginesie: opowiadała anonimowo o książce z lat 90. o „ciemnej stronie Camelotu”, mitach Kennedy'ego; i przemawiał (ale nie został nazwany) w filmie dokumentalnym Kennedy'ego. Jej nazwisko pojawiło się w książce z 2004 roku oraz w anegdotach autorstwa chłopaka redaktora, który dowiedział się o romansie. Mimo to się powstrzymywała.
Kilka lat temu na warsztacie została zachęcona do przekucia swoich wspomnień z romansu w osobisty esej. Zaczęła pisać, pisać, przepisywać.
Teraz 83-letnia babcia dwójki dzieci, de Vegh, psychoterapeutka — mówi swoim klientom: „Chodzi o wyjaśnienie wizji i wyjaśnienie, co jej przeszkadza i co ją wzmacnia” — opowiada własną historię. po raz pierwszy własnymi słowami: w eseju dla cyfrowego tygodnika Air Mail oraz w serii wywiadów z PEOPLE.
Opisując gwałtowne wzloty tego romansu ( nie , jak zauważa, historii miłosnej), wyjaśnia również, ile ją to kosztowało, czego nauczył ją o sobie.
„W końcu zacząłem kwestionować kulturę” – mówi de Vegh.
„To była kultura, która skonkretyzowała przepaść między „doskonałymi mężczyznami” a młodymi kobietami, które można wnosić i wyprowadzać, pasem transmisyjnym młodych kobiet” – kontynuuje. „Nie jestem tutaj, aby rzucać brudem w martwego człowieka, ale jestem tutaj, aby powiedzieć, że kultura jest niesamowicie problematyczna”.
„To nie było tylko złapanie i zepchnięcie mnie”
Rutyna rozwinęła się we wczesnych dniach ich związku: Kennedy prowadził, a de Vegh podążał. Najpierw brała udział w jego wiecach wyborczych, gdzie towarzyszył jej w drodze powrotnej samochodem do jej akademika w Radcliffe w Massachusetts; i ostatecznie przeniosła się do Waszyngtonu, gdzie pracowała jako asystentka w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego (praca, którą zaaranżował Kennedy i której nienawidziła, z wyjątkiem bliskości prezydenta)
De Vegh wiedział, że jest żonaty, ale „Uważałem, że jestem szaleńczo zakochany”, mówi. „John Kennedy wiedział, jak wykonywać ruchy, prawda? Przenoszono mnie z jednej sytuacji do drugiej, w której był gwiazdą serialu”.
Byli razem, od czasu do czasu, spotykając się w jego mieszkaniu w Bostonie, hotelu Carlyle w Nowym Jorku, a czasem w Białym Domu. Nigdy, przenigdy nie wspominali o Pierwszej Damie Jacqueline Kennedy; nigdy nie powiedział, że ją kocha.
„To, co wtedy uważałem za miłość, było adrenaliną, ekscytacją i ekscytacją” – mówi de Vegh. – Czy zadzwoni telefon? Czy zadzwoni? O mój Boże.
Prezydent Kennedy, jak mówi, był uprzejmą i skrupulatną postacią: „Napoje, obiad” – „między nami dwojgiem a może jednym lub dwoma z wewnętrznego gangu” – i „rozmowa, posłuchaj Johnny'ego Mathisa. chwyć i popchnij mnie na łóżko."
Ale ich więź nie rozkwitała. „Zgadnij, kto mówił najwięcej? Niech pomyślę. Czy możemy zgadnąć? To znaczy, od czasu do czasu mówił: „Cóż, jesteś mądry. Powiedz mi, co myślisz” – mówi de Vegh. dodając: „Gdy mnie o to zapytał, grzecznie wysłuchał tego, co miałem do powiedzenia, ale nie miałem bardzo rozwiniętej opinii na żaden temat”.
Sytuacja ochłodziła się po tym, jak Kennedy, tuż przed inauguracją w 1961 roku, zdał sobie sprawę, że jej ojciec, ekonomista, był kimś w rodzaju rówieśnika w kręgach politycznych. Wydawało się, że to go rozbraja lub dezorientuje – i de Vegh zdał sobie sprawę, że nie zastanawiał się nad nią (ani jej nazwiskiem) wystarczająco głęboko, by nawiązać połączenie.
Pod koniec romansu, w 1962 roku, widywali się tylko co dwa lub trzy miesiące. Dieta uwagi Kennedy'ego, którą żywił się de Vegh, stawała się coraz bardziej uboga.
„To była odpowiedź na moje marzenia: miałem być wyjątkowy, a wyjątkowy mężczyzna uznał mnie za wyjątkowego — a potem och, zaczęliśmy zjeżdżać ze zjazdu, a ja stałem się mniej wyjątkowy i spuściłem powietrze i stałem się, och, nie tak wspaniale” – mówi de Vegh.
Zaczęła też uważnie śledzić plotki o innych kobietach z jego życia, takich jak Helen Chavchavadze i Mary Meyer.
Młoda kobieta, która w wieku 20 lat „nie miała żadnego pomysłu na coś, co byłoby dosłownie spełnieniem”, została pochłonięta przez romans. Wszystko mogło trwać dalej, dopóki ojciec de Vegha, Imrie, zmarł w domu w Nowym Jorku w lutym 1962 roku.
Mężczyzna, którego jasna, ogromna obecność, która tak ją ukształtowała, zgasł. To była pobudka. Jej życie w Waszyngtonie już się nie liczyło.
„Poszedłem się pożegnać”
De Vegh i prezydent przeprowadzili ostatnią, pobieżną rozmowę w Białym Domu. Do pewnego stopnia czerpie wtedy satysfakcję ze swoich wyborów: „Wyjechałam, więc miałam trochę szacunku do siebie. Innymi słowy, kiedy poszłam się z nim pożegnać, to ja się żegnałam”.
Minęło już wiele lat. De Vegh, znana postać w niektórych kręgach artystycznych i towarzyskich Nowego Jorku, po DC przeniósł się do Paryża, a następnie wrócił do domu. Wyszła za mąż i miała dwie córki. Studiowała w Yale Drama School. Działała; uzyskał tytuł magistra pracy socjalnej; prowadził think tank. W wieku 60 lat rozpoczęła praktykę psychoterapeutyczną.
„Jako kobiety musimy wykonywać pracę nad samopoznaniem, aby nie być tak podatnymi na tych złych facetów” – mówi.
„John Kennedy nie prowadził swojego kobieciarzego życia sam” – mówi. – Miał to dzięki wielu, wielu, wielu innym mężczyznom.
De Vegh mówi jednak, że nie żałuje. Przeżyła całe życie.
„Jestem zaręczona z moim partnerem od 20 lat. I jedną z rzeczy, która jest dla mnie kluczowa, jest to, że chce, abym dawała z siebie wszystko i była najlepsza” – mówi.
„Teraz wiem, czym jest miłość”.