Gitarzysta Doors Robby Krieger poznaje prawdę o najbardziej zmitologizowanym zespole rocka z nowym wspomnieniem

Stare powiedzenie mówi, że kiedy legenda staje się faktem , wydrukuj legendę . Tak jest z pewnością w przypadku The Doors . Niewiele zespołów w historii rocka zostało tak owiniętych mitami, spekulacjami i jawnymi kłamstwami. To wątpliwe wyróżnienie, które znosili przez ponad pół wieku. Niejasne okoliczności śmierci Jima Morrisona w 1971 roku stworzyły podatny grunt dla teoretyków spiskowych i tak zwanych historyków do przedstawienia własnego, unikalnego podejścia do „tego, co naprawdę się wydarzyło”. Co więcej, nagły koniec Morrisona wstrząsnął zarówno jego fanami, jak i kolegami z zespołu, prowadząc do jego pośmiertnej koronacji jako odzianego w skórę Lizard Kinga, archetyp, który mieści się gdzieś pomiędzy współczesnym szamanem a banałem z kreskówek. Że ta postać ledwo przypomina Morrisona, mężczyzna wydaje się mieć niewielkie znaczenie. Jest to wczesny przykład narracji The Doors, która została przekręcona w to, co fani chcieli – lub potrzebowali – aby było.
Ich historia została odświeżona w niezliczonej liczbie książek, artykułów, filmów dokumentalnych i (najsłynniej) w wysokobudżetowym hollywoodzkim leczeniu Olivera Stone'a . Chociaż niektóre z tych przedsięwzięć miały dobre intencje, fakty zostały niezaprzeczalnie zniekształcone ze względu na lubieżne nagłówki, interes własny lub po prostu smutek. Być może najbardziej uparta plotka Doorsa, że Morrison sfingował własną śmierć i prowadzi spokojną egzystencję jako poeta w jakimś odległym miejscu, została rozpowszechniona częściowo przez jego własnego kolegę z zespołu , klawiszowca Raya Manzarka.
Manzarek i perkusista John Densmore opisali swój czas w The Doors parą wspomnień opublikowanych w latach 90-tych. Choć zabawne i wnikliwe, księgi te miały czasami niewątpliwy posmak wyrównywania rachunków. Każdy z mężczyzn gwałtownie sprzeciwiał się relacji drugiego, co doprowadziło do lat złej krwi i procesów sądowych, które zaczęły zanikać dopiero po śmierci Manzarka w 2013 roku.
To pozostawiło Robby'ego Kriegera jako jedyne ocalałe Drzwi, których historia była w dużej mierze nieznana. Jego milczenie było godne uwagi, biorąc pod uwagę jego ogromną rolę w historii zespołu. Oprócz napisania ich największych hitów – między innymi „Light My Fire”, „Touch Me”, „Love Her Madly”, „Love Me Two Times” – jego natychmiast rozpoznawalna mieszanka gitary bluesowej z domieszką flamenco była krytyczna. czynnikiem wyjątkowego brzmienia zespołu. Teraz w końcu dzieli się swoją stroną w nowym pamiętniku, Set the Night on Fire: Living, Dying and Playing Guitar with The Doors (wydany 12 października).
Kuszące jest, aby nazwać jego bezstronną relację głosowaniem rozstrzygającym remis wśród trzech mężczyzn, których życie zostało zdominowane przez ducha Morrisona. Byłoby to złą przysługą dla książki. Napisany z pomocą dokumentalisty i byłego piosenkarza Dead Kennedys, Jeffa Alulisa, Set the Night on Firejest zawsze ciepła, często zabawna i często odkrywcza; spore osiągnięcie jak na tak dobrze wydeptane terytorium. Oprócz dzielenia się inspiracjami kryjącymi się za największymi utworami The Doors, przerabia kluczowe momenty w historii grupy. Punkty zapalne, takie jak ich niesławne popiersie w Miami, ich debiut w niedzielnej telewizji Eda Sullivana, a także ich scenografia z gwiazdami na Sunset Strip są odświeżone, a wcześniej niesłyszane anegdoty z udziałem Jimiego Hendrixa, Janis Joplin, George'a Harrisona, Stonesów, a nawet OJ Simpson z pewnością rozwali niektóre umysły. Weryfikuje także wiele opowieści opowiedzianych w filmie biograficznym The Doors , obalając mity z niezwykłym humorem.
Znany jako być może najbardziej milczący Drzwi, Krieger staje się bardzo osobisty, przedstawiając swoje wstrząsające zmagania z nadużywaniem substancji po śmierci Morrisona, brzydkie prawne sprzeczki, które dzieliły Drzwi przez ponad dekadę, i jego triumf w walce z rakiem w stadium 4.
Porywający od początku do końca Set the Night on Fire to intymny i szczery wygląd jednego z najbardziej fascynujących strojów w muzyce. Góruje nad stosami innych dokumentów Doors, jako potężne przypomnienie, że prawda może być bardziej przekonująca niż mit.

Kiedy rozmawiałem z tobą kilka lat temu , zapytałem, czy kiedykolwiek poszedłbyś za Johnem i Rayem i napisałby pamiętnik. A ty powiedziałeś: „Jestem trochę zdenerwowany, chcę się nie spieszyć…” Na pewno warto było czekać, ale skąd ten lęk?
Cóż, książka Johna i Raya spowodowała trochę problemów w zespole. Właściwie zacząłem pisać tę książkę 25 lat temu. W tym czasie John i Ray byli na siebie wkurzeni z powodu swoich książek. John wyszedł ze swoim pierwszym i trochę umieścił Raya w swojej książce. Potem Ray wyszedł ze swoją książką i naprawdę powalił Johna. Następną rzeczą, którą wiesz, że jesteśmy w sądzie i walczymy o używanie nazwy zespołu, i tak dalej. Ale tak naprawdę wynikało to z ich książek. Chyba po prostu nie chciałem dolewać oliwy do ognia.
Myślałem, że twoja książka jest bardzo dyplomatyczna. Czuję, że bycie rozjemcą było kluczową częścią twojej roli w The Doors.
[Śmiech] Można tak powiedzieć. Dałem kopię Johnowi, zanim zgodziłem się na publikację, więc nie ma nic przeciwko temu. Zabawne jest to, że John dał Rayowi i mnie kopie swojej książki, zanim ją wydał. Nie wiem, dlaczego Ray nie narzekał, kiedy miał okazję. Zamiast tego po prostu pozwalał, by gulaszło się w jego umyśle przez lata. Wielka szkoda.
Przez lata narosło wiele mitów na temat The Doors – prawdopodobnie więcej niż prawie każdy zespół, który przychodzi mi do głowy. W jakim stopniu twoja decyzja o napisaniu tej książki była motywowana chęcią uporządkowania sprawy?
Chciałem poprawić wiele dezinformacji ludzi na temat zespołu, zwłaszcza z filmem [Oliver Stone] i [słynną książką Jerry'ego Hopkinsa i Danny'ego Sugarmana z 1980 roku] Nikt tu nie wychodzi z życia . Wiele z tych rzeczy było naprawdę przesadzonych. Chciałem tylko, żeby ludzie poznali więcej prawdy.

Czy to było oczyszczające, kiedy to wszystko wyciszyłeś? Jak ci się wracało do tych wszystkich chwil z przeszłości?
Cóż, trudno się od tego oderwać. [śmiech] Przez lata udzielam tak wielu wywiadów. Wyjdzie zestaw pudełek, jest rocznica lub coś innego do omówienia. Więc nie mogę o tym zapomnieć. Ludzie cały czas mi przypominają!
Książka składa hołd twoim rodzicom, których opisujesz jako fanów numer jeden The Doors. Wygląda na to, że są naprawdę niedocenianymi bohaterami sagi Doors. Wydaje się to dość niezwykłe jak na lata 60-te. Często słyszy się historie o rodzicach błagających swojego dzieciaka-muzyka o „prawdziwą pracę”. Twoje wydają się o wiele fajniejsze!
Nie zdawałem sobie wtedy sprawy, jacy fajni byli moi rodzice.
Nikt nigdy tego nie robi!
Jestem pewien, że mój tata wolałby, żebym był takim inżynierem jak on albo jakimś naukowcem. Ale kiedy zobaczył, jak fajne były Drzwi, wszystko to zniknęło. Myślę, że był po prostu bardzo szczęśliwy, że udało mi się znaleźć coś, co naprawdę chciałem zrobić – lub że chciałem zrobić cokolwiek po tym, jak byłem tak złym dzieckiem. Poszedłem do więzienia i tak dalej. Myślę, że był szczęśliwy, że robię coś, co mi się podoba.
Brzmi jak biegunowe przeciwieństwo taty Jima , który kazał mu porzucić muzykę, ponieważ nie sądził, że ma w niej przyszłość.
Tak, dokładnie. Jim nie mógł nawet powiedzieć rodzicom [o Drzwiach]. Nie mieli pojęcia, że jest w zespole, dopóki jego siostra nie zobaczyła jakiegoś artykułu o nas w Nowym Jorku czy coś takiego. Nie miała pojęcia, że on nawet śpiewa. A tym bardziej jego rodzice. To było szalone.
W książce opowiadasz o tym, jak bardzo twój tata uwielbiał podrywać młodych autostopowiczów, ponieważ dało mu to możliwość chwalenia się, że jest twoim ojcem. Jako syn, to musi być najwspanialsze uczucie na świecie.
Tak, mój tata był zabawny. Był inny, ale zdecydowanie kochał The Doors. On też był bardzo pomocny, ponieważ wiele grup się pieprzy, z biznesowego punktu widzenia. Chciał się upewnić, że tego nie zrobimy. Załatwił nam prawników i menedżerów biznesu, z których niektórzy nie wyszli tak dobrze. Nasz pierwszy menedżer biznesowy okazał się wielkim hazardzistą i stracił od nas miliony dolarów. Mieliśmy szczęście, że mieliśmy ubezpieczenie!
Łał. OK, trochę pomylił się pan Krieger. Ale przynajmniej jest odpowiedzialny za to, że ich Doors dostał swój pierwszy fortepianowy bas Fender Rhodes. Czuję, że to był kluczowy składnik brzmienia zespołu. Instrument dość dużo jest Piąte drzwi!
To naprawdę było. Chcieliśmy mieć basistę, ponieważ wszystkie inne grupy miały basistów, z wyjątkiem Seeds. Nasiona były takie same jak my. Facet używał basu klawiszowego. W każdym razie mój tata zainwestował kilkaset dolców, żeby kupić nam jednego, i wymyślił ten wielki dokument prawny, który kazał nam podpisać. "Upewnij się, że mi odpłacisz!" A potem, oczywiście, nigdy go to nie obchodziło. Nigdy mu nie spłaciliśmy. [śmiech]
To taki klasyczny ruch taty. Musisz mieć silną etykę pracy.
Dokładnie. Moja mama też była fajna. Kochała Jima. Kochała muzykę. Ale tata tak naprawdę nie był rockmanem. Jego ulubioną rzeczą były marsze [Jana Filipa] Sousa. Miał jednak kilka fajnych płyt. Dużo boogie-woogie i trochę bluesa. Miał też Piotrusia i Wilka , co jest pierwszą rzeczą, jaką zagrał dla mnie i mojego brata. Miał też nagrania flamenco i to właśnie wciągnęło mnie w flamenco.
Czy to była pierwsza muzyka, która zaczęła do ciebie przemawiać w poważny sposób? Wspomniałeś wcześniej, jako nastolatek miałeś pewne problemy prawne i był to nieszczęśliwy czas. Kiedy wiedziałeś, że muzyka jest kierunkiem, w którym naprawdę chciałeś iść?
Myślę, że byłem w liceum. Brałem lekcje flamenco z moim kumplem Billym Wolfem. Chodziliśmy do Uni High, ale potem zaczęliśmy mieć kłopoty, więc rodzice wysłali nas do tej samej szkoły – co było naprawdę głupie! Dwóch facetów ma kłopoty w domu, więc wysyłają ich do tego samego akademika w Menlo School. Świetny! [śmiech]
Utworzyliśmy tam zespół dzbanów. Bob Weir był w tej samej szkole, a rok wcześniej założył Mother McCree's Band, zespół dzbanków, z innymi [przyszłymi] chłopakami z Grateful Dead. Usłyszeliśmy o tym i powiedzieliśmy: "Hej, możemy to zrobić!" Skończyło się to całkiem fajnie. To był pierwszy prawdziwy zespół, w którym graliśmy.
Ten jugband wydaje się być światem odległym od tego, co grałeś później. Jak przeszedłeś do rock'n'rolla? Czytałem, że grałeś na gitarze elektrycznej dopiero od roku, zanim zacząłeś grać z The Doors.
Tak, ponieważ wcześniej byłem naprawdę snobem muzycznym. „Och, ci [rockowi] faceci są nudni. Muzyka folkowa jest najważniejsza, flamenco i takie fantazyjne rzeczy”. W tym czasie byli tylko pierwsi Beach Boys, Jan i Dean. Mieli kilka fajnych rzeczy, ale dla mnie to było banalne. Dopóki Bob Dylan nie zaczął robić muzyki elektrycznej [w 1965], nie myślałem o tym. Pewnego dnia zobaczyłem, jak gra Chuck Berry. Jedynym powodem, dla którego poszedłem go zobaczyć, było to, że był ogłaszany jako festiwal bluesowy. Na tym rachunku mieli Big Mama Thornton i Chambers Brothers. Potem nadchodzi Chuck Berry i po prostu wszystkich zdmuchnął , stary. Miał Johnny'ego Johnsona na fortepianie. Był chodzącym kaczką i tak dalej….
Więc już następnego dnia wyszedłem i kupiłem gitarę elektryczną. Chciałem taki jak jego. Miał czerwony Gibson ES-335, ale nie było mnie na to stać. Poszedłem więc do sklepu i powiedziałem: „Daj mi czerwoną gitarę”. To był SG Special. Brzmiało to całkiem nieźle jak na 180 dolarów. Użyłem go na dwóch pierwszych albumach Doors, a potem został skradziony. W tamtym czasie naprawdę mnie to nie obchodziło, ponieważ gitary nie były postrzegane jako kolekcjonerskie ani nic w tym stylu. Więc właśnie dostałem kolejny. Ale na tych dwóch pierwszych albumach brzmiało to cholernie dobrze.
Mój partner, który pisze ze mną tę książkę, jest naprawdę dobry w badaniach. Natknął się na tych wszystkich fanów Doors i znaleźli listę manifestu naszego sprzętu, kiedy po raz pierwszy pojechaliśmy do Europy. Dzięki temu otrzymaliśmy numer seryjny mojej zaginionej gitary. Umieszczamy to teraz w mediach społecznościowych, aby spróbować znaleźć tę rzecz.
To jest gitara, której używałeś podczas przesłuchania do Doors. Czy możesz zabrać mnie z powrotem do tamtego momentu? Jaka była energia, kiedy po raz pierwszy byliście razem w pokoju?
To było całkiem fajne. Po raz pierwszy spotkałem Jima kilka tygodni wcześniej. John przywiózł go do mojego domu, więc zagrałem im trochę gitarowych rzeczy, a Jim naprawdę to wykopał. Kilka tygodni później poszedłem pobawić się z Rayem, Johnem i Jimem. Pierwszą piosenką, którą nagraliśmy, była „Moonlight Drive”. Użyłem na nim slajdu. i po prostu zwariowali. I to było to; od razu wiedzieliśmy, że jesteśmy zespołem. Jedna piosenka. To jest szalone.
Jak wspominasz te wczesne dni, kiedy grałeś swoje pierwsze koncerty w London Fog na Sunset Strip? Czy to były szczęśliwe czasy, czy może trochę niepokoju i desperacji wkradło się, gdy próbowałeś przenieść zespół na wyższy poziom?
Niektóre z obu. Na szczęście dla nas nie było zbyt wielu zespołów. To nie było jak dzisiaj, kiedy płacisz za grę i takie tam. Właściwie zarobiliśmy kilka dolców grając w tych małych klubach w Los Angeles. To była zabawa. Nie było to łatwe. Nie powiedzieliśmy: „Och, damy radę, nie ma problemu”, ale naprawdę myśleliśmy, że jesteśmy tak dobrzy, jak każdy inny zespół w okolicy. I wiedzieliśmy , że mamy lepsze słowa niż ktokolwiek inny.
I lepsza gitara.
Dobrze! Cała ta sprawa z Sunset Strip zaczęła się dziać. Wychodzenie do tych klubów i spędzanie czasu stawało się fajną rzeczą do zrobienia. Większość ludzi nie miała jeszcze długich włosów, koralików ani niczego w tym rodzaju. Wciąż byliśmy postrzegani jako dziwacy z naszymi długimi włosami, co było fajne. Potem, mniej więcej rok później, wszyscy tak wyglądali. Zabrało z tego radość.
POWIĄZANE: Robby Krieger The Doors pamięta pierwsze koncerty zespołu z Long Lost Early Tapes

Część książki, którą przeczytałem najbardziej podekscytowana, dotyczyła twojej indywidualnej współpracy z Jimem, kiedy układałeś razem piosenki takie jak „Strange Days” i „The Crystal Ship”. Był niewyszkolonym muzykiem, który nie umiał grać na instrumencie. Czy wyzwaniem było zestawienie melodii, które śpiewał, w struktury akordowe? Jak wyglądał ten proces?
Wiesz, to było takie naturalne. To było niesamowite. Nigdy więcej nie miałem tego doświadczenia z nikim. Wyglądało na to, że to, co on sobie wyobrażał, było tym samym, co ja, muzycznie. Mimo że nie umiał grać na instrumencie – a w tamtym momencie też nie był zbyt wielkim wokalistą – wymyśliliśmy coś, co po prostu działało. Oczywiście granie z pozostałymi dwoma chłopakami też bardzo pomogło. Byli to bardziej doświadczeni muzycy. To było jak magia. Od tego czasu próbowałem tego z setkami muzyków i nigdy nie było tak samo.
Wiem, że cały czas jesteś pytany o pierwszą piosenkę, jaką kiedykolwiek napisałeś, jakąś głęboką wersję zatytułowaną „Light My Fire”. Ale chciałem być inny i zapytać cię o twoją drugą próbę napisania piosenki „You're Lost Little Girl”. To jeden z moich ulubionych utworów, jakie kiedykolwiek zrobili Doors.
Wow, niewiele osób tak mówi. Tak naprawdę nie było napisane o specjalnej dziewczynie ani nic takiego. Najpierw napisałem muzykę, a potem wyszły z tego słowa. To naprawdę jedna z moich ulubionych solówek, którą robię w każdej z piosenek The Doors. Pamiętam noc, w której dubbingowałem solo, nie mogłem tego zrozumieć. Więc [producent] Paul Rothschild powiedział: „W porządku, wszyscy wychodzą z pokoju. Tylko ja i Robby”. Myślę, że dał mi trochę swoich rzeczy, a potem tylko jedno ujęcie. To było to. To było idealne. Jest krótki i prosty, ale jest jednym z moich ulubionych.
W książce zwracasz się do wszystkich ludzi, którzy czytają twoje teksty. Był ktoś, kto myślał, że "Light My Fire" dotyczy ognia płonącego w twoim trzecim oku i wszystkich innych ludzi z różnymi metafizycznymi teoriami na temat znaczenia piosenki. Jak to na ciebie wpływa? Czy doceniasz te wszystkie różne interpretacje?
Tak, bardzo. Jim powiedział mi: „Słuchaj, kiedy piszesz, pisz coś, co będzie miało różne znaczenie dla różnych ludzi. Rzeczy, które mogą być interpretowane przez słuchacza, a nie autora”. To właśnie próbowałem zrobić. Elementarny motyw „Light My Fire” na pewno pochodzi od niego.
Książka rozpoczyna się anegdotą o Jimie terroryzującym cię przez żart, dzwoniąc do twojego pokoju w środku nocy i mówiąc: „To mówi Bóg! I wyrzucimy cię prosto z tego wszechświata!” To ciężki sposób na przebudzenie! I piekielne wprowadzenie do Jima. Czy na początku było jasne, że bawisz się ogniem, kręcąc się z tym facetem?
O tak. Kiedy spotkałem go po raz drugi, w dniu, w którym robiłem przesłuchanie [Doors], ten facet przyszedł na próbę. Jim łapie go, ciągnie do łazienki i zaczyna na niego krzyczeć. Pytam: „Jezu Chryste, co tu się dzieje?!” Domyślam się, że facet spieprzył jakiś interes i nie dostali marihuany ani kwasu, czy cokolwiek to było. Nie widziałem jeszcze tej strony Jima, więc to było dziwne.
Potem nasza druga próba miała się odbyć w domu moich rodziców, w ich garażu. Dotarliśmy tam i czekaliśmy na pojawienie się Jima. Czekamy i czekamy. Oczywiście nigdy się nie pojawił. W końcu dzwoni i mówi, że jest w więzieniu w Blythe w Kalifornii.
Gdzie to jest, do diabła?
Tak, dokładnie! Już prawie do Arizony. Okazało się, że on i jego kumple wdali się w bójkę z kilkoma motocyklistami w tym barze i wszyscy zostali wrzuceni do więzienia. Więc musieliśmy go ratować. To była druga próba . Potem spadło.
Bójki Jima są zdecydowanie powracającym tematem w twojej książce. Jedną z najbardziej sugestywnych scen, które opisujesz, jest sytuacja, w której w budce telefonicznej pracuje nad nim kilku facetów z marynarki wojennej. Jego twarz jest roztrzaskana o szybę, ale ma szeroki uśmiech na twarzy – nawet gdy jest bity! Jak myślisz, co go motywowało w tych momentach?
Nie wiem, naprawdę nie wiem. Wydawało się, że naprawdę podobała mu się ta sytuacja. Może masochizm? Od czasu do czasu lubił walczyć na pięści. Chociaż nigdy nie wygrał.
Jest część o tym, jak wrzuca ćwiartki do ust i połyka je, aby zaimponować dziewczynom. To z pewnością niezwykłe posunięcie! Chociaż myślę, że to zadziałało, umawiał się z twoją żoną Lynn przez jakiś czas, zanim się spotkaliście. Czy to było kiedykolwiek coś, co było przedmiotem dyskusji między tobą a Jimem?
Nie, nie bardzo. Była tam, kiedy po raz pierwszy pojechaliśmy do Nowego Jorku. Było takie miejsce, które nazywało się Ondine's Club, a ona była jedną z dziewczyn, które tam spędzały czas. Ona, oczywiście, zabłysnęła Jimem, więc w końcu wyjechała do LA. Nawet tak naprawdę nie spotkałem jej w Nowym Jorku, chociaż wiedziałem, że tam jest. Była jedną z dziewczyn lub facetów, którzy wracali do garderoby i tak dalej, tylko po to, żeby się pobawić.
W każdym razie została zabrana z Jimem, więc zdecydowała się wyjechać do LA. Jim napisał do niej i powiedział coś w stylu: „O tak, wyjdź. Mam to mieszkanie, w którym możesz się zatrzymać”. Więc ona wychodzi i puka do drzwi, a kto tam jest oprócz [długoletniej dziewczyny Jima] Pam. To było ich pierwsze spotkanie w LA. Lynn pyta: „Kim ona jest ?” Jim mówi: „Och, ona po prostu tu mieszka”. Tak więc Lynn wychodzi zirytowana, a Jim biegnie za nią, a potem prawie zostaje rozjechany przez samochód. Zwariowane rzeczy.
W każdym razie polubiłem ją później, kiedy była wkurzona na Jima. Po prostu zacząłem się z nią widywać trochę częściej, kiedy naprawdę była przygnębiona Jimem przez te wszystkie jego szalone g…. I po prostu się udało. Ona wciąż jest ze mną.

Nie tak dawno miałeś wielką rocznicę , jeśli się nie mylę.
Zgadza się. Wielka 50.
Gratulacje! Jeśli chodzi o silne związki, z książki odniosłem wrażenie, że wasza czwórka była naprawdę zgrana jako zespół. Jestem pewien, że dzielenie tantiem za pisanie piosenek pomogło, ale nawet coś takiego jak Jim żądający usunięcia jego nazwiska z namiotu, który miał „Jim Morrison AND the Doors”. Wygląda na to, że nie miał zbyt wielkiego ego w sprawach związanych z showbiznesem.
Tak naprawdę był. To był jego pomysł, aby podzielić wszystkie pieniądze na wydawnictwo i na pisanie piosenek. Dlatego jest napisane, że na tych pierwszych trzech albumach wszystko zostało napisane przez „The Doors”. Właśnie tak tego chciał. Jim był po prostu inny, stary. Nie dbał o pieniądze, naprawdę nie. Nigdy nie kupił domu. Przez większość czasu mieszkał po drugiej stronie ulicy od naszego studia w kiepskim motelu. W końcu dostał fajny samochód, Shelby Mustang.
O tak, Błękitna Dama. A nawet to zostało skradzione, prawda?
Tak, jasne. Nadal próbują to znaleźć.
Prawdopodobnie znajdą w bagażniku twojego zaginionego Gibsona.
Dokładnie tak.
POWIĄZANE: Siostra Jima Morrisona zastanawia się nad składaniem nowej księgi objawień o pisaniu późnej legendy

Czy był jakiś punkt zwrotny, kiedy The Doors przeszły od zabawy do bycia czymś, co było przede wszystkim stresujące i przytłaczające?
Robiło się w ten sposób. Mniej więcej w czasie popiersia w Miami wszystko wymykało się spod kontroli. Miami mogło być w pewnym sensie dobrą rzeczą, ponieważ w tamtym momencie zostaliśmy umieszczeni na liście „bez zabawy”. Żaden z promotorów nas nie zatrudnił, więc nie mogliśmy nigdzie grać. Z tego powodu po prostu zaczęliśmy dużo nagrywać, co było dobre. Zrobiliśmy wiele dobrych rzeczy. Sześć albumów w cztery i pół roku – żaden zespół nie robi tego dzisiaj.
Twoja produktywność jest absolutnie szalona do standardów 2021.
Myślę, że to głównie dlatego, że zespoły zarabiają tak dużo pieniędzy grając na żywo, że nagranie cierpi. Beatlesi zrobili to, co my. Nie mogli nigdzie grać. To było po prostu zbyt szalone, więc zaczęli [tylko] nagrywanie. W krótkim czasie wykonali ogromną pracę.
Czy kiedykolwiek myślałeś o byciu tylko zespołem studyjnym, takim jak The Beatles [ po zaprzestaniu koncertowania] w 1966 roku? Bez względu na to, co zrobiłeś, tłumy były gotowe do zamieszek. Zwłaszcza w erze Miami wydawało się, że za każdym razem, gdy grałeś, spodziewano się chaosu. To musiało być uciążliwe. Czy kiedykolwiek miałeś ochotę porzucić tę część swojej kariery i po prostu skupić się na nagrywaniu?
Nie bardzo. W rzeczywistości po to żył Jim. Uwielbiał być na scenie i grać. Reszta z nas też. Cóż, może nie tyle Johna. Nie wiem, czy John w ogóle myślał o [odejściu z drogi]. Nigdy nie zrobiłem.

Rozmawiałem ostatnio z [menedżerem Doors] Billem Siddonsem , który uważa, że kiedy Jim wyjechał do Paryża [wiosną 1971], faktycznie rezygnował z Doors; skończył z rock'n'rollem i zamierzał rozpocząć nowe życie za granicą jako poeta z Pam. Czy miałeś wtedy taki sens?
Jim by tak mówił, ale ja wiedziałem co innego. Kiedy pojechał do Paryża, rzekomo, żeby uciec od wszystkiego, jedyne co robił, to wskakiwał na scenę z tymi trzeszczącymi zespołami house, upijał się i śpiewał. Nie mógł się przed tym powstrzymać. Dlatego wiem, że nie żyje. Bo gdyby żył, byłby gdzieś na scenie.
Kiedy ostatnio go widziałeś?
To było w warsztacie [studio] Drzwi. Kończyliśmy LA Woman . Każdemu z nas przyniósł egzemplarz swojego [własnoręcznie wydanego] tomiku poezji. Następnego dnia wyjeżdżał do Paryża. Powiedzieliśmy: "Ale jeszcze nie zmiksowaliśmy albumu!" A on powiedział: „Och, ufam wam”. Myślę, że chciał dostać się do Paryża, gdzie była Pam. Był naprawdę podekscytowany pójściem tam i próbą pisania poezji i tak dalej.
Miło słyszeć, że był entuzjastyczny i pełen nadziei. Jest tak wiele historii, które krążyły później, że był przygnębiony i był w czarnym nastroju, kiedy odchodził. Wygląda na to, że był optymistą.
Tak, tak myślę. Jedynym problemem było to, że miał okropny kaszel i nie czuł się zbyt dobrze. Mieliśmy nadzieję, że może inne miasto i wszystko to mogłoby pomóc, ale myślę, że mogło to przyczynić się do jego śmierci.
Wspomniałeś o tym w książce, w której dzieliłeś lekarza z Jimem, a ten lekarz mówił niejasno o poważnym problemie zdrowotnym, z którym miał do czynienia Jim. Wspomniał o tym, jakby to było powszechne wśród zespołu, ale najwyraźniej tak nie było. Czy pamiętasz jakieś szczegóły dotyczące tego, co powiedział?
Nie było mnie tam. To była moja żona, z którą rozmawiał. Po prostu nie pamięta. To nie było nic specjalnego, co powiedział, po prostu tak to powiedział.
POWIĄZANE: Czy ten francuski arystokrata miał swój udział w śmierci Jima Morrisona, Janis Joplin i innych ikon lat 60.?

Jest tak wiele teorii i mitów na temat śmierci Jima, że przyćmiewa to, przez co przeszliście wy, John i Ray. Cała trójka poradziła sobie z tą stratą na swój własny sposób. W książce bardzo szczerze mówisz o swoim późniejszym uzależnieniu od heroiny, które wynikało z próby uśmierzenia bólu żalu. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak trudny musiał być ten proces. Co cię wyrwało z tego okresu?
Tak, po prostu grałem muzykę. Po prostu to robiłem. To wszystko, co możesz zrobić. Nic więcej nie wiedziałem. Po prostu zajęło to trochę czasu. Nadal jest ciężko, bo przypominam sobie o tym każdego dnia. Trudno odpuścić.
Ostatnio tworzysz muzykę ze swoim synem Waylonem. To musi być dla was obojga naprawdę fajna więź.
To było świetne. Robimy to od sześciu czy ośmiu lat. Grał w moim Robby Krieger Band, ale teraz jest frontmanem. Jest naprawdę świetny. To niesamowite. Myślę, że może część duszy Jima mogła w niego wskoczyć.

Jesteś szczęściarzem z kilku powodów. Niedawno przezwyciężyłeś zagrażającą życiu zagrożenie dla zdrowia, o czym wspominasz na końcu swojej książki. Pokonałeś czerniaka czwartego stopnia poprzez immunoterapię. To stosunkowo nowa terapia, ale w twoim przypadku była szalenie skuteczna i teraz jesteś wolny od raka. Chciałem zapytać cię więcej o immunoterapii, ponieważ myślę, że może dać nadzieję wielu ludziom. Zasadniczo brzmi to jak anty-chemo.
Tak jest. To dokładnie przeciwieństwo chemii. W końcu sprawią, że będzie działać na wszystkie rodzaje raka. Miałem po prostu szczęście, ponieważ działało to naprawdę dobrze na typ czerniaka, którego miałem. Ciągle testują to na różnych rzeczach iw końcu myślę, że to zastąpi chemo.
Myślę, że to bardzo ważne, aby rozgłosić tę terapię, aby osoby stojące przed diagnozą raka mogły same się temu przyjrzeć i zobaczyć, czy jest to dla nich opcja.
Tak, nie wiedziałem o tym. Miałem po prostu szczęście. Byłem gotowy na operację. Otworzyli mnie raz i zajrzeli tam, i zamierzali wyjąć dwie trzecie płuca, ale powiedzieli, że tam wygląda całkiem nieźle – tylko ten jeden guz. Więc zszyli mnie z powrotem. Kiedy się obudziłem, myślałem, że będę miał bez płuca, ale nie. Powiedziałem: „S… nadal wydaje się, że tam jest”, więc lekarz mówi: „Tak, tam wygląda całkiem nieźle, więc upewnimy się, że to czerniak, a jeśli tak, to zrobimy kolejną operację i chemioterapię.
Przygotowywałem się do tego, kiedy rozmawiałem z moim ogrodnikiem. Okazuje się, że jeden z jego klientów stosował tę immunoterapię, co nie było wtedy niespotykane, ale mój lekarz nigdy o tym nie wspomniał. Zadzwoniłem do niego i zapytałem: „A co z tą immunoterapią?” Powiedział: „O tak. Cóż, moglibyśmy tego spróbować. Moglibyśmy się o tym dowiedzieć”. Gdyby nie mój ogrodnik, byłbym na tropie chemii. Nie do wiary.
Zatrzymaj tego gościa, nieważne ile roślin zabije.
Dokładnie tak. Jest okropnym ogrodnikiem. [śmiech] Ale myślę, że uratował mi życie.