Opieka jest lepsza niż aprobata

Nov 29 2022
Mój ojciec jest narcyzem. Życie z nim było dobre, kiedy był szczęśliwy, naprawdę dobre, żywiołowe, nawet przesadne.

Mój ojciec jest narcyzem. Życie z nim było dobre, kiedy był szczęśliwy, naprawdę dobre, żywiołowe, nawet przesadne. Potem wszystko nagle się zmieni, jakby chmura przesłoniła słońce, zmieniając jego nieprzewidywalny nastrój. Tak wygląda życie z narcyzem, z osobą, która wierzy, choć nieświadomie, że jest słońcem.

Jako dziecko nauczyło mnie to, że kluczem do mojego szczęścia jest aprobata ojca. Jeśli to miał być dobry dzień, musiał być szczęśliwy. Zostałem wyszkolony, wpojony w myśl, że dobre samopoczucie odbywa się kosztem sprawienia, by ktoś inny poczuł się dobrze, i nie brzmi to źle, dopóki nie zdasz sobie sprawy, że ten ktoś nigdy nie czuje się naprawdę dobrze. Nigdy nie wyrazi na to zgody, ponieważ kiedy to zrobi, nie będzie już mógł mnie kontrolować.

Nic, co kiedykolwiek zrobiłem, naprawdę nie podobało się mojemu ojcu. Moja praca, moja nauka, moja seksualność, moja płeć, wszystko zawsze było dla niego trochę nie tak, a on nigdy nie wydawał się być w stanie przypomnieć sobie, co robię. Na studiach powiedział przyjaciołom, że studiuję „żydowskie prawo i edukację”, ponieważ brzmiało to dla niego lepiej niż „szkoła rabiniczna”. Nienawidził tego, że chciałem być rabinem, i nienawidził, kiedy nawróciłem się na chrześcijaństwo, nie mogłem nic zrobić, aby go uszczęśliwić, aw rezultacie być szczęśliwym z nim.

Byłem uwarunkowany, by wierzyć, że moje szczęście jest związane z jego szczęściem, a kiedy się odpychałem, on uprzykrzał życie mnie i wszystkim innym wokół mnie, a potem obwiniał mnie o nieszczęście. Kiedyś myślałem, że wszyscy inni też mu ​​wierzą, że to moja wina, że ​​byłem takim rozczarowaniem, i może mu uwierzyłem.

Potem wyszedłem. Zakończyliśmy nasz związek w Boże Narodzenie prawie trzy lata temu. W ogniu długo tłumionej wściekłości powiedziałem mu, co naprawdę myślę: że był nieudanym ojcem, że nie ma czegoś takiego jak nieudane dziecko, że nie zniosę już jego znęcania się. I dowiedziałam się tego dnia, kto naprawdę mnie rozumiał i troszczył się o mnie, bo ci ludzie nie próbowali mnie uspokoić. Kiwnęli głowami i pomogli mi zanieść moje rzeczy do samochodu.

Od tamtego dnia czuję poczucie winy i wstydu, uczucia, które mogę odrzucić na racjonalnym poziomie, chociaż nigdy nie wydaje mi się, żebym był w stanie wypuścić je z moich wnętrzności. Ale w ciągu ostatnich kilku lat rozmawiałem również z moimi księżmi o możliwości zostania księdzem i po drodze prowadziłem poważne poszukiwania duchowe. To poczucie winy i wstyd powracają w prawie każdym momencie tej rozmowy, za każdym razem, gdy pojawia się możliwość „nie” lub „to nie czas”, a nawet „jeszcze nie”. W tej rozmowie jest dużo czekania, modlitwy, ciszy. Nie ma tu wiele miejsca na ambicję, spryt, podobanie się ludziom; narzędzia, które odziedziczyłem, są bezużyteczne w tej przestrzeni.

To mnie kiedyś złościło. Tak wściekły, że opuściłem Kościół na krótki okres i próbowałem odrzucić moje oddanie Chrystusowi jako chwilowe szaleństwo. Ale potem podczas terapii, kierownictwa duchowego, coachingu życiowego, a nawet mojego wykresu astrologicznego, odkryłem, że tak naprawdę odrzucałem niesamowitą możliwość przebywania w przestrzeni, w której troska jest ważniejsza niż aprobata.

Może właśnie dzisiaj, może właśnie teraz nauczyłem się, że moja frustracja związana z Kościołem nie wynika z tego, że Kościół jest frustrujący, ale dlatego, że jestem sfrustrowany odkryciem, że moje mechanizmy przetrwania można teraz odłożyć na bok. Te części mnie, które są zranione, defensywne i zgorzkniałe, mogą znaleźć nową pracę, ponieważ nie muszę władać nimi przeciwko moim duchowym gospodyniom. Znalazłam przestrzeń i nauczycieli, którzy nie żądają ode mnie całkowitego poddania się kaprysom przemijającym, ale zamiast tego oferują stabilność i niezmienność tradycji oraz prawdziwą, bezwarunkową miłość. Pokazali mi, nie powiedzieli mi, ale zademonstrowali wieloma dowodami, że troska jest lepsza niż aprobata. I w tej przestrzeni mogę doświadczyć „nie” lub „nie teraz” jako akt miłości, a nie odrzucenie czy ukłucie.

Jestem tak bardzo zmieszany – szczęśliwy, wdzięczny, porażająco smutny – po tej realizacji. Żal mi dziecka, które tak bardzo chciało być nazywane „dobrym”, opłakuję, że tak długo zajęło mu szukanie opieki. Ale jestem teraz z tym dzieckiem, nasze oczy skierowane są na Boga i jesteśmy tak bardzo gotowi na ten nowy rozdział tego odnowionego życia.