Recenzja The Shrouds: David Cronenberg nie odwróci wzroku od utraconej miłości

W przypadku najnowszego filmu Davida Cronenberga „ The Shrouds” doświadczyłem rzadkiej rzeczy , szczególnie w czasie festiwalu. Ponieważ jest to film kanadyjski, jeden z kilku, których premiera odbyła się w tym roku w Cannes, miałem okazję go wyświetlić na kilka dni przed lotem do Francji. Miałem zatem kilka tygodni, aby pozwolić mu się uspokoić, aby móc na niego spojrzeć nie z taką natychmiastowością, jaka zwykle jest wymagana do oceny, zgodnie z naszym metier, ale z możliwością pozostawienia jego obrazów i pomysłów, zanim w pełni zareaguje .
powiązana zawartość
Nie jest małą ironią losu, że koncepcja pozwolenia, aby to, co przeminęło, osiadło i stało się przedmiotem refleksji, jest kluczowa dla koncepcji Całunów . Ci, którzy oczekują pełnego powrotu do radykalnego bałaganu w Rabid , doskonałej perfekcji The Fly , sprośnego uwodzenia Crasha , a nawet brudnych, ale wysublimowanych studiów nad charakterami, takich jak History Of Violence i Eastern Promises , mogą się rozczarować. Jego ostatni film „ Zbrodnie przyszłości ” był powrotem do „czerwonego” okresu, ponownie podkreślając tematykę i paletę charakterystyczną dla wielu jego wcześniejszych filmów. Takie płyty jak Maps To The Stars i Cosmopolis należą do jego „niebieskiego” okresu – zimniejszego, jeszcze bardziej intelektualnego, jeszcze bardziej emocjonalnego dystansu i formalizmu, bardziej refleksyjnego niż reaktywnego. Całuny są zdecydowanie niebieskie.
powiązana zawartość
- Wyłączony
- język angielski
Ponieważ „Zbrodnie przyszłości” były odkurzonym wcześniejszym scenariuszem, łatwo zauważyć, że w większym stopniu odpowiada on wcześniejszej estetyce, niezależnie od tego, czy jego zarozumiałość okazała się dla ciebie skuteczna. Tymczasem Całuny to nie tylko nowo napisane dzieło, ma dwa wyjątkowe aspekty, które pomagają wyjaśnić zarówno jego wpływ, jak i niektóre dziwactwa stylistyczne: jest wysoce autobiograficzny i otwarcie porusza kwestię śmierci żony Cronenberga w 2017 r. pierwotnie miał to być dwuczęściowy program dla Netflix, który później został odzyskany i zrekonstruowany na potrzeby filmu pełnometrażowego.
Obcięcie nie jest jawne, ale jasne jest, że jest tu więcej elementów, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka, oraz inne nieco niedopracowane wątki, które mogłyby zyskać na szerszym planie wieloodcinkowej podróży. Całuny to historia Karsha (Vincent Cassel, ułożony w zaczesaną do tyłu szarą fryzurę Cronenberga), biznesmena prowadzącego restaurację i zaawansowany technologicznie ośrodek internowania GraveTech, którego okoliczne tereny zajmują szereg nagrobków, które ekrany wideo osadzone w kamieniach. Każdy znacznik jest podłączony do połączenia za pośrednictwem bezpiecznej aplikacji, dzięki czemu autoryzowani użytkownicy mogą być świadkami upadku swoich bliskich sześć stóp pod ziemią, na samym nagrobku lub w wolnym czasie na urządzeniach mobilnych.
Osiąga się to częściowo dzięki technologii, od której pochodzi tytuł filmu, czyli pokryciu w stylu turyńskim szarego, modnego materiału, który służy jako rodzaj rezonansu magnetycznego, przedstawiającego zarówno w aplikacji, jak i na samych kamieniach w pełni zrealizowany, prawdziwy - czas spojrzeć na ciała, gdy gniją.
To pachnąca metafora, nie zaskakująca dla przebiegłego autora. Panoramiczny obraz i podglądactwo podglądania aktu rozkładu na dosłownym ekranie doskonale pasują do metafory człowieka, którego twórczość filmowa obejmuje biografie Freuda, opowieści o socjopatycznych ginekologach-bliźniakach, aż po telepatyczny terror, który dosłownie powoduje eksplozję głów.
Kiedy Karsh zaczyna zauważać anomalie na kościach zwłok swojej zmarłej żony Becci, kontaktuje się ze swoją szwagierką Terry, prosząc o odpowiedzi. Zarówno Beccę (w retrospekcji), jak i Terry'ego grają Diane Kruger i chociaż Cassel był już wcześniej mile widzianą częścią trupy Cronenberga, chłodna, ale wciągająca atmosfera Krugera doskonale zamieszkuje ten świat. Tego samego nie można powiedzieć o stosunkowo niewdzięcznej roli, jaką powierzono Guyowi Pearce’owi, a jego nerwowa gra pokrzywdzonego technika/byłego partnera Terry’ego wydaje się najmniej wymiarową ze wszystkich głównych ról.
Pomimo początkowej, niepokojącej sceny w gabinecie dentystycznym, gdzie czyszczenie zębów przez Karsha nabiera złowrogiego charakteru przypominającego tortury z filmu Dead Ringers , The Shrouds popada w niemal łagodną paranoję połączoną z żalem. Terry i Karsh badają znaczenie tych znaczników na kościach Becci, desperacko pragnąc znaleźć szerszą narrację wyjaśniającą ich stratę, zamiast po prostu zaakceptować fakty o śmiertelności.
Łatwo jest odczytać związek Karsha i Becci jako zwrot w stronę formy nekrofilii, co sprawia, że obrazy GraveTech przypominają najbardziej chorobliwy z powolnych pokazów pasków, w których ostateczne odkrycie jest tak nagie, jak to tylko możliwe. Widzimy, jak własne bitwy Becci doprowadziły do zniszczenia jej ciała, utraty kończyn i pękania kości, tak że za życia przekształciła się w coś wręcz potwornego. Jednak po śmierci spoczywa spokojnie. Jest tylko spokój jej nieruchomej twarzy z szerokimi ustami, skutkujący grymasem, który po złożeniu do grobu cicho uśmiecha się z zakłopotaniem do świata zewnętrznego, uwolniony od codziennej potrzeby sensu, która nęka żywych.
Filmy Cronenberga zawsze proszą nas o głębsze kopanie i „Całuny” nie są tu wyjątkiem. Czy powinniśmy wczytać się w pseudonim Karsha w postać słynnego kanadyjskiego fotografa portretowego Yousufa Karsha, który uwiecznił niektórych z najwybitniejszych przywódców i artystów na świecie w kwiecie wieku? A może, jak zasugerował przyjaciel i kolega, jest to przebiegła, homofoniczna odmiana Crasha , psychoseksualnej opowieści Ballarda o erotycznym pędzie do śmierci samochodem? Być może aluzje do Fat Pasha i United Bakers Dairy Restaurant, uwielbianych instytucji w śródmieściu w scenerii filmu w Toronto, mają na celu dalsze podkreślenie przywiązania Karsha do kultury jego zmarłej żony, a może są po prostu sposobem reżysera na upewnienie się, że otrzyma najlepszy stolik, sprawdzając go po imieniu w filmie konkursowym w Cannes.
A jednak w przewróconych grobach widziałem wizję Pragi, gdzie kamienie Żydów sprzed setek lat zostały celowo przewrócone lub zamienione na kostkę brukową. Widziałem potrzebę szukania pomocy w spisku i ignorowania zimnego faktu bezsensownej śmierci, szczególnie niepokojącego w tym świecie starannie wyciszonych wiadomości, gdzie kłamstwa uważane niegdyś za marginalne są obecnie papugowane przez miliony. Istnieje bezpośrednia granica między lekceważeniem lądowania na Księżycu a wiarą w Shoah w fikcję, podobnie jak upieranie się w tym filmie nad chińskim spiskiem nieuchronnie odbija się echem wśród tych, którzy desperacko próbowali zrzucić winę za pandemię na cały naród.
Używamy opowieści, aby nadać sens temu, co bezsensowne. Nie ma nic potężniejszego motywatora niż niepokojąca natura żałoby, która skłania do przekształcenia tych poszukiwań w coś bardziej złowrogiego, polegającego na coraz brutalniejszym chwytaniu się ziaren faktów, próbując uczynić z nas coś więcej niż tylko tryby w cyklu życia i śmierci. A jednak tym, co czyni nas ludźmi, jest właśnie to poszukiwanie znaczenia – a tym, co jest fundamentem kultury żydowskiej, w którą Karsh owija się jak całun, jest liczący tysiąclecia proces przetwarzania, talmudycznego dokuczania słowom o słowach, znaczeniom o znaczeniach.
Na tym polega paradoks sedna Całunów , w którym proces odkrywania znaczenia, dłubania w kościach naszej egzystencji zostaje zatruty pomimo naszej pewności, że w jakiś sposób faktycznie mamy dostęp do tajemnych odpowiedzi, które odkrywają większe tajemnice. Im bliżej się przyjrzymy, tym więcej znajdziemy. Choć nie ma lepszego deskryptora opisującego rolę, jaką pełnimy jako krytycy filmowi, to samo można uznać za opowieść ku przestrodze, od Ewy przez Hamleta po dzień dzisiejszy, do której odrobina wiedzy bez dużej pokory może doprowadzić do rzeczy katastrofalnych.
Moją pierwszą reakcją było to, że Całuny to wciągający, choć rozczarowujący dodatek do filmografii Cronenberga. Wciąż brakuje mi blasku jego wcześniejszych dzieł i chociaż jestem pewien, że zdjęcia Douglasa Kocha są dokładnie takie, jakich oczekiwał reżyser, wciąż brakuje mu kinowego rozmachu, jaki ostatnio widzieliśmy u Petera Suschitzky’ego w „ Niebezpiecznej metodzie” . Cassel i Kruger błyszczą, ale reszta występów wydaje się albo stateczna, albo przesadzona. Część historii sprawia wrażenie pretensjonalnej, część zaś jest chaotyczna i nieelegancka.
Jednak gdy pozwoliłem, żeby to zapadło w pamięć lub, jeśli wolisz, pozwoliłem, by zgniło w moim mózgu, bogatsze aspekty Całunów zostały ujawnione. Może za bardzo próbuję znaleźć sens, zawijając się w węzły, nie potrafiąc okazać wystarczającej pokory, by uszanować moje początkowe przekonanie, że to tylko drobny rozdział w zdumiewającej filmografii. Jednak zarówno moje początkowe przemyślenia, jak i późniejsze, mogą być prawdziwe. Bo nawet niewielki film Cronenberga jest pod każdym względem dziełem poważnym, nad którym z pewnością warto się zastanowić, zanim zbyt łatwo lub zbyt ochoczo go odrzucimy. Wystarczy spojrzeć nieco głębiej i nie bać się tego, co spogląda z ciemności.

