Recenzja Daddio: Dakota Johnson i Sean Penn występują w zagmatwanej, nudnej dwuosobowej taksówce

Żadna podróż taksówką nie wydawałaby się dłuższa niż ta, którą jedziesz z lotniska JFK do domu. Bez względu na porę dnia i nieważne, jak krótka jest odległość, Nowy Jork sprawia, że ta wędrówka wydaje się nie mieć końca. Zawsze jest ruch. Zawsze jest czekanie. Zawsze jest hałas. I najczęściej zawsze towarzyszy mu rozmowny taksówkarz, jeśli nie wprost, zwiększający kakofonię miasta. To świadectwo dla reżyserki Christy Hall, że znalazła w takim doświadczeniu wystarczającą inspirację, aby zakotwiczyć swój pełnometrażowy debiut reżyserski, intrygujący, choć całkowicie niezadowalający Daddio.
Kiedy Girlie (tak, Hall nigdy nie podaje nam swojego prawdziwego imienia) ląduje na lotnisku JFK uzbrojona jedynie w torebkę podręczną i telefon, którego unika, jest na tyle sprytna, aby nie wzywać samochodu do wspólnego przejazdu. Gdy wsiadasz do żółtej taksówki, opłaty lotniskowe są nadal niezmienne. Kiedy już tam wejdzie, wie nawet dokładnie, jak wyłączyć ten okropny telewizor, który ma na celu uśpienie Twojej podróży niepotrzebnymi informacjami o bieżących przedstawieniach granych na Broadwayu. W innym filmie takie szczegóły pomogłyby nam ustalić, jaką kobietę gra Dakota Johnson. W końcu, z jej platynowymi włosami, martensami i ślicznymi kolorowymi paznokciami, od razu wnioskujemy, że jest to dość zorganizowana młoda kobieta, która może być o krok od… czegoś. Potrafi o siebie zadbać, ale tutaj jest coś do usunięcia.
powiązana zawartość
powiązana zawartość
Tyle że w Daddio taki podtekst jest bez ogródek przeniesiony na tekst. Gdy tylko powściągliwa postać Johnsona wsiada do taksówki, jej taksówkarz Clark (Sean Penn) przytacza te szczegóły. Widzisz, zna ludzi. Dziesięciolecia prowadzenia nieznajomych uczyniły go uważnym obserwatorem świata. Dla niektórych jego obserwacje mogły przekroczyć granicę, ale Girlie jest w nastroju do medytacji, więc uważa jego zbyt znajome zachowanie za ujmujące. Gdy oboje nawiązują rozmowę, która w miarę przeciągania się nocy staje się coraz bardziej intymna, Daddio staje się prostym dwuręcznym operatorem, który organizuje rozmowy tak, aby odbiły się echem poza tą zniszczoną nowojorską taksówką.
Walcząc z wieczornymi korkami w całym mieście (jedziemy do Midtown na Manhattanie i oczywiście na drodze będzie wypadek), Girlie i Clark zaczynają dzielić się wieloma rzeczami, dziwnością spotkania z nieznajomym, pozwalającą na rodzaj nagiej szczerości często trudno jest to zagrać z tymi, którzy znają nas najlepiej. Robią z tego nawet grę, podnosząc stawkę z każdym nowym odkryciem i każdą nową, świeżo wypraną osobistą anegdotą, mając nadzieję, że opuszczą drugiego agoga. Albo we łzach. Albo w zachwycie.
Wydaje się, że nie można ich tak łatwo sprowadzić do tego, czym na pierwszy rzut oka się wydają: on, szorstki i szorstki; ją, zranioną i odległą. Ich dyskusje na temat miłości i rodziny, zaangażowania i rodzicielstwa, pragnień i żalu balansują na granicy dydaktyzmu, a scenariusz Halla z uszczypliwością prosi nas, żebyśmy po prostu wysłuchali dwóch osób z różnych światów (wyobraźcie sobie!), które łączą – naprawdę łączą – i, co ważniejsze, słuchać i widzieć siebie nawzajem.
Girlie czuje się na tyle bezpiecznie, że może opowiedzieć, dlaczego jest tak wstrząśnięta, gdy wraca do domu z krótkiej wycieczki do rodziny. Clark jest na tyle ośmielony, że nie pozwala, aby była jedyną osobą ujawniającą szczegóły ich życia i dostarcza jej osobistych wspomnień, które w równym stopniu mają ją uspokoić, jak i przestrzec. Chociaż w schematycznej strukturze dzieła można wyczuć powiew „mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus”, Hall jest na tyle sprytny, że rzuca wystarczająco dużo krętych kulek, aby wyglądało to bardziej autentycznie niż na papierze.
Wiele sztuk powstało przy mniejszych nakładach. I być może powiedział więcej w trakcie. Jednak Hall, który napisał to specjalnie na potrzeby dużego ekranu, potyka się, próbując utrzymać dynamikę tego tête-à-tête na tyle, aby nie sprawiał wrażenia przeciągania. Jest tak wiele scen, w których przechodzimy od ujęcia Johnson z tyłu taksówki, uśmiechającej się ironicznie poprzez żartobliwą ripostę, do ujęcia Penn wyrywającego ją z siedzenia kierowcy, a potem z powrotem, że jakakolwiek żywiołowość ich dyskusji gubi się w swoich powtarzalnych pułapkach. Dzieje się tak oczywiście wtedy, gdy Daddio nie przerywa arbitralnie tych pełnych dialogów wymian tekstami między Girlie a tajemniczym mężczyzną, którego zaloty okazują się równie nużąco jednotonowe, jak stylizacje wizualne Daddio .
Biorąc pod uwagę założenia i konfigurację (rozmowa między dwiema postaciami w jadącym samochodzie, prowadzona niemal w czasie rzeczywistym), Daddio ma powiew ćwiczenia stylistycznego – takiego, które Johnson i Penn atakują z wymaganą powagą. Samodzielny aspekt tej historii (dowiadujemy się o tych postaciach jedynie poprzez to, co sobie mówią i w jaki sposób opowiadają sobie nawzajem) jest intrygujący i są momenty, kiedy jest to dość wzruszające, a nawet poruszające, jeśli chodzi o rzeczy, które ukrywamy od siebie nawzajem, a nawet od nas samych. Jest tu szczerość i wnikliwość. Jednak podobnie jak Girlie i Clark Daddio utknął pomimo pozorów ruchu. Gdy dotrze na miejsce, możesz (tak jak ja) być wyczerpany podróżą i gotowy zostawić ich oboje na krawężniku, gdzie ich pierwszy raz znalazłeś.

