Recenzja The Acolyte: Ekscytujący serial, który tchnie nowe życie w motywy z Gwiezdnych Wojen

Jak opowiedzieć historię osadzoną w aktorskim uniwersum Gwiezdnych Wojen , prawie pięćdziesiąt lat później, na tyle nowatorsko, aby zadowolić zarówno stałych fanów, jak i rozrywkę nowych widzów? W ciągu ostatnich kilku lat Lucasfilm szukał różnych odpowiedzi na to pytanie. Mandalorianin , Ahsoka , Obi-Wan Kenobi i Andor odkryli, z różnym powodzeniem, że nostalgia może zaprowadzić tylko tak daleko . Po co grać w tej piaskownicy IP, jeśli nie po to, by zmienić ramy tego, co było wcześniej i nadać nowy kształt temu, co jeszcze się wydarzy?
powiązana zawartość
Wraz z The Acolyte , którego premiera odbędzie się 4 czerwca na Disney+ , scenarzystka i reżyserka Leslye Headland ( Russian Doll ) stworzyła intrygujący wstęp do tej trwającej od dziesięcioleci serii, która zachwyca właśnie tym, w jaki sposób ponownie wykorzystuje wyświechtane tropy z Gwiezdnych Wojen, a jednocześnie nawiązuje do marki -nowa opowieść zakotwiczona przez mnóstwo świeżych postaci. Na powierzchni Headland wkracza w opowieść o Jedi noir: Mistrz Sol (Lee Jung-jae) wraz ze swoim padawanem Jecki Lonem (Dafne Keen) i młodym rycerzem Jedi Yordem Fandarem (Charlie Barnett) mają za zadanie rozwiązać sprawę dotyczącą rzadkiego morderstwa mistrza Jedi. Jednak im bardziej Sol i ci Jedi badają, co i kto stoi za tym zabójstwem (i groźbą kolejnych zgonów), odkrywają historię, którą Sol myślał, że on i jego bracia pogrzebali dawno temu.
powiązana zawartość
- Wyłączony
- język angielski
Od pierwszej sceny The Acolyte ma zamiar bezczelnie nawiązywać do starych obrazów i scenografii z dawnych Gwiezdnych Wojen . Jesteśmy w kantynie i tajemnicza, ubrana postać przybywa w poszukiwaniu mistrza Jedi, z którym zamierza walczyć. Jest wyśmiewana i wyśmiewana na pierwszy rzut oka. Walka z jakimkolwiek Jedi jest głupim posunięciem, zwłaszcza że nasza tajemnicza postać nie chce dzierżyć broni. Jedi są szkoleni, aby nigdy nie brać udziału w takich walkach. Ale wkrótce, bez widocznej broni, odziana w szatę postać wywołuje tyle zamieszania, że zasługuje na zniecierpliwienie, jeśli nie gniew, ze strony Jedi, których wygląd fizyczny i refleks przypominający walkę sprowadzą cię na myśl o Trójcy z Matrixa . Ale taka mrugająca obsada pomaga w przygotowaniu sceny: Carrie-Anne Moss zagrałaby Jedi, z którym nigdy nie chciałbyś się zmierzyć. Walka, która się wywiązała – nie wspominając o błysku uznania, jaki wyraża mistrzyni Indara, gdy zdaje sobie sprawę, kto chciał ją skrzywdzić – wystarczy, aby wzbudzić zainteresowanie publiczności. Jedi nie będą musieli stawić czoła zagrożeniu ze strony Sithów przez kolejne sto lat. Kto więc mógłby próbować wyrównać z nimi rachunki przez tyle pokoleń, zanim saga Skywalkerów zostanie wprawiona w ruch?
To pytanie nurtuje Mistrza Sola, który zostaje uwikłany w całą tę sprawę, gdy dowiaduje się, że mógł być w to zamieszany jego były Padawana. Ponownie, nie da się usłyszeć o takim założeniu bez powtórzenia splecionych losów, powiedzmy, Obi-Wana Kenobiego i Anakina Skywalkera, czy później Luke'a Skywalkera i Kylo Rena. Irytujące relacje między mentorem a podopiecznym, między Mistrzem a Padawanem są tak stare jak same Gwiezdne Wojny , a takie bliźniacze historie od dawna stanowią podatny grunt dla serialu. Jednak w rękach Headlanda takie połączenie wydaje się nie tyle kapitulacją przed opowiadaniem tylko jednego rodzaju historii z Gwiezdnych Wojen , ile raczej poczuciem, że takie cykliczne tragedie są nieodłączną częścią przestrzeni, w których młodzież i towarzyszący jej upór są traktowane z niezachwianą wrogością.
Zakon Jedi opiera się na ścisłym posłuszeństwie. Ich wspólnota opiera się na usunięciu indywidualności na rzecz całości. Dlatego uczucia i przywiązania są tak lekceważone. W miarę jak The Acolyte odkrywa misternie utkaną fabułę wokół tego, kto stoi za tajemniczymi morderstwami Jedi i co mają oni wspólnego z konfrontacją kilku Jedi z zakonem innego rodzaju wiele lat wcześniej, Headland wraz z obsadą i ekipą tworzą konkurencyjne i uzupełniające się sposoby zbadanie, co ten rodzaj posłuszeństwa (losowi, Mocy, rodzinie) może zrobić z ludźmi, którzy czują się skrępowani takimi żądaniami. Do tego właśnie powołana została Amandla Stenberg, prawdopodobnie główna bohaterka serialu. Na ekranie aktor „Nienawiść, którą dajesz” oferuje widzom mnóstwo ustrukturyzowanych przykładów tego, co oznacza próba utorowania sobie ścieżki przeciwko tym, którzy chcą ją wyznaczyć.
I naprawdę, kiedy The Acolyte zacznie poszerzać swoją mitologię, inspirującymi retrospekcjami (a w czwartym odcinku szokującym klifem ujawnienia), trzeba przyznać, że nawet jeśli bawi się znanymi rytmami (zdrada! zemsta!) i oczekiwanymi charakteryzacji (może istnieć tylko jeden sposób zagrania zwietrzałym, starym Mistrzem Jedi), najnowsza seria Gwiezdnych Wojen ma duże ambicje włączenia serii w zupełnie nowy świat – i być może przyciągnięcia przy tym nowej publiczności. W końcu nie obsadza się takich osób jak Barnett (najseksowniejszy Jedi od czasów Ewana McGregora?), Manny Jacinto (czarujący były przemytnik, który rozświetla ekran, ilekroć się pojawia) i Jodie Turner-Smith (postać matki-czarownicy który jest tak porywający, jak można sobie wyobrazić), aby po prostu grać tylko dobrze znanymi typami franczyzowymi.
Być może tym, co sprawia, że „Acolyte” jest tak wciągającym i uzależniającym zegarkiem (przynajmniej przez pierwsze cztery odcinki pokazywane krytykom), jest zaangażowanie w to, by nie traktować Jedi (ani ogólnie całej serii „Gwiezdnych Wojen” ) jako nietykalnych. W każdym razie Sol, Indara i tym podobni stają się postaciami, poprzez które serial wytyka dziury w szanowanym Zakonie Jedi w sposób, który wydaje się konieczny, jeśli mamy myśleć o tym świecie jako o etycznie dwuznacznym bagnie, gdzie każdy próbuje robić, co do niego należy. najlepiej i w odpowiednim czasie odkrył, że nawet Jedi są omylni.
Premiera „Akolity” odbędzie się 4 czerwca na Disney+

