Wielki taniec żywych

Nov 30 2022
Abigail Redgrave zanurkowała do gabinetu, żeby odpocząć od nieharmonijnego beczenia jazzowego kwartetu. Głowa jej pulsowała od ginu, a dziwnie zsynchronizowany rytm najnowszej kompozycji zespołu niewiele na to zaradził.
autorstwa Dawsona Alexandra Wohlera

Abigail Redgrave zanurkowała do gabinetu, żeby odpocząć od nieharmonijnego beczenia jazzowego kwartetu. Głowa jej pulsowała od ginu, a dziwnie zsynchronizowany rytm najnowszej kompozycji zespołu niewiele na to zaradził. Wciąż słyszała stłumione zawodzenie saksofonu przez ścianę. Abigail masowała skronie. Impreza trwała bez niej.

W gabinecie dominowało duże mahoniowe biurko, za którym stały trzy ogromne półki na książki. Wszystkie książki, z wyjątkiem nieskazitelnej Biblii Króla Jakuba, były mocno zużyte; przedmiotem częstych konsultacji. Ale wzrok Abigail został przyciągnięty przez osobliwą małą statuetkę, która siedziała na rogu biurka.

Na pierwszy rzut oka pomyślała, że ​​musi to być dzieło jakiegoś współczesnego rzemieślnika, ale bliższe przyjrzenie się jej doprowadziło ją do wniosku, że pochodzi ze znacznie starszego rocznika; bo chociaż kubiści i futuryści byli zdolni do całkiem porywających efektów, żadna ze szkół nie byłaby w stanie wyprodukować takiego dzieła. Rzeczywiście, statuetka przedstawiała potwora, którego mogła wyczarować tylko śmiertelnie rozgorączkowana wyobraźnia; głowa z mackami wyrastała z pulchnego i łuskowatego tułowia, na którym znajdowały się pozornie szczątkowe skrzydła. W sugestii zagubionych i ukrytych rytuałów było coś, co przypominało pierwotną seksualność tej paleolitycznej Wenus Obermaier, Szombathy i Bayer, którą tak niedawno odzyskali w Willendorfie. Pomyślała, że ​​ta dwójka mogła być kochankami.

Sporo wysiłku kosztowało Abigail przekierowanie wzroku na półki z książkami za biurkiem, ale gdy już to zrobiła, została potraktowana skarbnicą francuskiej literatury. Przyjrzała się grzbietom, przesuwając po nich palcem wskazującym i szepcząc takie tytuły, jakie jej się podobały. „À rebours, Cultes des Ghoules, Justine, Les Fleurs du Mal…”

Abigail właśnie zdjęła z półki egzemplarz La Grande Danse Macabre des Vifs Martina van Maële'a, kiedy usłyszała za sobą głos:

Abigail obróciła się na pięcie i stanęła twarzą w twarz z Jean-Henri Delisle; pan domu i tego wieczoru jej gospodarz. Strony towarzyskie zrobiły wiele z przybycia Francuza do Ameryki.

Jean-Henri był najstarszym potomkiem klanu Delisle. Delislesowie opuścili Francję, zanim działania wojenne przerodziły się w wojnę na pełną skalę pod chmurą podejrzeń dotyczących zniknięcia kilku pięknych młodych kobiet. Krążyły nawet plotki, że sam Jean-Henri należał do kultu czczącego dawno zmarłe bóstwo, chociaż ten ostatni szczegół był nie do uwierzenia wszystkim oprócz najbardziej łatwowiernych czytelników Gazette.

Jean-Henri tylko dodał do intrygi, decydując się osiedlić tam, w Everett House; który sam podtrzymywał czarny mit dotyczący ukrytych komnat, bluźnierczych czynów cielesnych i, co jeszcze dziwniejsze, obcych istot czających się w mrocznych jaskiniach pod fundamentami budynku.

Przyjęcia, z których Delisle stał się ostatnio znany, były przez niektórych postrzegane jako próba skojarzenia jego rodzinnego nazwiska z szczęśliwszymi rzeczami.

A oto Abigail wtargnęła do jego gabinetu. – Ja… przepraszam – powiedziała.

„Po co? Poszedłem za tobą tutaj tylko po to, żeby dowiedzieć się, co lubicie czytać wy, „podlotki”. Powiedz mi, co tam masz?

Zaczerwieniona od pijaństwa i zakłopotania, Abigail próbowała bezskutecznie wymówić tytuł.

„Ach! Wielki taniec! Czy jest pani zaznajomiona z pracami van Maële'a, mademoiselle...?

– Redgrave… Abigail Redgrave. I nie, przepraszam, obawiam się, że nie.

- Teraz jest dobry moment na zapoznanie się - powiedział wesoło. – Chodź, spójrz.

Zaczęła kartkować cienki tom i ze zdumieniem stwierdziła, że ​​jest to zbiór rysunków pornograficznych. Każda strona, którą przewracała, ujawniała kolejne przerażające połączenie; mężczyźni z kobietami, kobiety z kobietami i tak dalej, w każdej możliwej konfiguracji, istny kalejdoskop ciał.

Abigail, choć wiele lat dzieliło ją od dziewictwa, zdawała się prawie odzyskiwać dziewictwo na takich widokach; jej rumieniec pogłębiał się strona po stronie. W końcu doszła do ilustracji przedstawiającej konfrontację św. Jerzego ze smokiem; chociaż to nie był zwykły George ani żaden zwykły smok.

Nie, George van Maële'a był całkowicie nagi od pasa w dół i dzierżył własnego komicznie przerośniętego penisa jak miecz. I smok! Wyglądało na to, że składa się z niewiele więcej niż kobiecej anatomii; ślepe sutkowe oczy spoglądały znad zdecydowanie jonicznej paszczy, a co gorsza, tłusty tułów stworzenia kończył się obfitością fallicznych macek. Z kolei niektóre z tych macek były owinięte wokół nagiej postaci dziewiczej księżniczki, którą George przybył wyzwolić, podczas gdy inne wciąż tkwiły w pochwie i ustach kobiety.

Ten ostatni obraz strasznie fascynował Abigail. Przez chwilę pomyliła smoka na stronie z dziwną statuetką na biurku Delisle'a i zapragnęła zamienić się miejscami z zagrożoną szlachcianką. Miała nadzieję, że to tylko przemyt alkoholu, a nie jakieś ukryte pożądanie, odpowiada za jej dziwaczne uczucia. "Co to znaczy?" zapytała.

"Tytuł? Wierzę, że przekłada się to na Wielki taniec żywych . Dokładnie, nie?

"I…"

– Może kolejny drink rozjaśni ci umysł – powiedział Delisle, przechodząc przez gabinet do swojego biurka i wyjmując butelkę bursztynowego koniaku i dwa kryształowe kieliszki. „Mój prywatny towar” — zaśmiał się.

Abigail przyjęła kieliszek i piła dużo; po części po to, by rozśmieszyć Delisle, a po części po to, by odpędzić dziwne i niepokojące fantazje, które dały jej szkice van Maële'a.

Rzuciła kolejne spojrzenie na idola Delisle'a. Alkohol smakował wspaniale, chociaż pod jego orzechowym posmakiem wyczuła nutę czegoś gorzkiego i leczniczego. – Podobają mi się rysunki… – urwała.

Zakręciło jej się w głowie.

A potem spadała.

* * *

Abigail obudziła się w niemal idealnej ciemności; i tylko „prawie idealne” dla światła pojedynczej rynsztokowej świecy gdzieś nad i za jej głową. Kiedy próbowała usiąść prosto, aby lepiej przyjrzeć się otoczeniu, odkryła, że ​​jej nadgarstki i kostki zostały skute kajdankami; po jednym w każdy róg chłodnej kamiennej płyty, na której leżała.

Była całkowicie bezradna, a świadomość jej bezradności przyprawiła ją o zawrót głowy. W chwili szaleńczego przerażenia wyobraziła sobie odzianego w czarną szatę kultystę wyłaniającego się z ciemności poza blaskiem świecy, by wbić potwornie ostry athame w miękkie ciało jej brzucha. Płakała.

Po kilku minutach i nic takiego się nie wydarzyło, Abigail zamrugała i zaczęła oceniać sytuację. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała, było to, że stała w gabinecie Delisle'a i piła koniak.

Koniak! Czy Delisle ją odurzył? A jeśli tak, to dlaczego? Fakt, że wciąż była w pełni ubrana, wyprowadził ją z myśli, że próbował ją zgwałcić, kiedy była ubezwłasnowolniona. Może to była po prostu odrobina galijskiego dowcipu, prymitywna wariacja na temat Poego, która miała jej zaimponować i podniecić. W każdej chwili mógłby otworzyć jakieś niewidoczne drzwi i wkroczyć do środka, by zbesztać ją za jej strach i wróciliby razem na przyjęcie.

Prawie pogodziła się z tym wyjaśnieniem, kiedy usłyszała, jak coś porusza się w ciemności. Na jej skórze pojawiła się gęsia skórka; z zimna, strachu lub oczekiwania, nie wiedziała co. Zawołała Delisle'a; brak odpowiedzi. Abigail na próżno walczyła z więzami.

Nie byłoby ucieczki.

Abigail nie zauważyła, jak macka wiła się w górę jej nogi, aż dotarła do rąbka sukienki, a wtedy było już za późno, by zrobić cokolwiek poza krzykiem. Przyssany wyrostek zdjął jej majtki z niepokojącą zręcznością, po czym osadził się mocno na jej odsłoniętym seksie, pulsując żarem kochanka. Krzyk, który wydobył się wtedy z jej ust, nie był krzykiem strachu czy odrazy, ale perwersyjnej przyjemności.

Najwyraźniej zachęcony jej jękami, stwór zaczął wsuwać w nią śluzowatą pseudonóżkę. Racjonalny umysł Abigail opierał się temu, co jej ciało wiedziało, że jest prawdą, gdy tylko zobaczyła szaleńczą ilustrację van Maële'a: chciała tego .

Poczuła, jak zaciska się wokół macki, gdy dwa kolejne wyślizgnęły się ze stygijskiej ciemności, by zbadać jej ciało. Szybko znaleźli jej piersi, zdarli z niej sukienkę i stanik i wystawili klatkę piersiową na lodowate powietrze celi. Jej sutki stwardniały; czy z zimna, czy z podniecenia, nie śmiała spekulować, wiedząc, że przyznanie się do tego drugiego oznaczało powitanie szaleństwa.

Macki owinęły się wokół jej piersi, ściskając je z obcą ciekawością, która nie przypominała jej niczego poza pierwszymi zdezorientowanymi, nastoletnimi niezdarnościami z chłopakiem z sąsiedztwa. Abigail poczuła się wtedy, tak jak w tamtej chwili, jak gdyby została wprowadzona do wspaniałego nowego świata wysublimowanych doznań. Była bliska kulminacji.

Nagle Abigail poczuła, jak ogromny ciężar opada na nią. Zmrużyła oczy w ciemności nad sobą i ledwie była w stanie dostrzec ogólny kształt tego czegoś.

Stwór w równym stopniu przypominał głowonoga, smoka i człowieka — i wyglądał jak posąg z gabinetu Delisle'a w ciele!

Kajdany nie pozwalały jej się wymachiwać, chociaż nie bardzo tego chciała. Macka między jej nogami zaczęła się wsuwać i wysuwać, stopniowo zwiększając tempo, aż rytmiczne pchnięcia stały się prawie nie do zniesienia dla Abigail. Jej usta rozwarły się w niemym krzyku, a potwór wbił jej mackę w gardło. Zakrztusiła się wokół jego obwodu, a jej oczy wywróciły się do tyłu w oczodołach, odsłaniając szklistą biel jak brzuch ryby. Potwór opróżnił się w jej łonie. Abigail jęknęła i położyła się na płycie.

Najwyraźniej skończył z nią, stwór odwlókł się z prawie nagiego ciała Abigail i wylądował z potwornie mokrym klapsem na podłodze po lewej stronie płyty. Słyszała, jak ślizga się w jeszcze bardziej odległej ciemności poza jej zasięgiem wzroku.

Abigail nie wiedziała, czy jej napastnik uznał ich wspólne spotkanie za satysfakcjonujące; tylko to, ku jej wstydowi, z całą pewnością miała. Jej umysł stał się pusty i poddała się chwilowemu zapomnieniu snu.

* * *

Po raz drugi tej nocy Delisle wymówił się z przyjęcia i udał się do swojego gabinetu. Biesiadnicy ledwie zauważyli jego nieobecność. Prawdę mówiąc, mieliby szczęście, gdyby któreś z nich w ogóle pamiętało ten wieczór; zwłaszcza po tym, jak wyczerpali jego zapasy alkoholu. Zespół kontynuował granie w sąsiednim pokoju.

Wyciągnął Biblię z jej miejsca, a półka odchyliła się do wewnątrz; odsłaniając schody, które znikały w pierwotnej ciemności pod Domem Everett. Delisle wziął latarnię naftową z pierwszego stopnia, zapalił ją i zaczął schodzić.

Wapienna skała po jego lewej i prawej stronie była poprzecinana skamieniałościami zbyt straszliwymi, by je opisać, i śliska od zimnej kondensacji, i zdawała się go ściskać, gdy schodził do jaskiń.

Delisle zszedł na dół schodów i podszedł do dużych stalowych drzwi, zabezpieczonych za pomocą szeregu imponujących rygli. Wstrzymał oddech. Czy to byłoby zbyt wiele mieć nadzieję, że dzisiejsza noc była tą nocą? Lata eksperymentów w jego ojczyźnie nie przyniosły mu nic poza oczywiście uzasadnionym podejrzeniem francuskiej policji. Delisle wymamrotał coś, co można było wziąć za modlitwę, odsunął rygle i otworzył drzwi.

Stwór odszedł, a komnata była taka, jak ją zostawił. Dziwaczne hieroglify lśniły na surowo ociosanych ścianach; tak, że nie można było stwierdzić, czy pokój i jego ozdoby były wytworem naturalnych procesów, czy też dziełem jakiejś minionej inteligencji. A tam, pośrodku tego wszystkiego, leżała na płycie Abigail Redgrave.

Przyglądał się Abigail w nieregularnym świetle swojej latarni. Żadna jej część nie uniknęła dotyku potwora; była pokryta od stóp do głów przezroczystą mazią i szkarłatnymi śladami po przyssawkach, które napiętnowały ją jako kochankę stworzenia. Delisle położył dwa palce na jej gardle i wkrótce wyczuł puls. Była żywa.

Ta Amerykanka była najwyraźniej o wiele twardsza niż te wątłe francuskie sieroty, których próbował wcześniej, ponieważ większość z nich umarła z szoku po dotknięciu bestii. Delisle był zachwycony. Ona, ta Abigail Redgrave, stanie się idealnym naczyniem; Pani Potworów, Echidna, Matka Zła — gdyby już tego nie zrobiła.

Uśmiechnął się, wyobrażając sobie nowe życie rosnące w jej łonie.

Kiedy Delisle pochylił się nad nią, by uwolnić ją z więzów, przysiągłby, że słyszał jej szept: „Następnym razem, kochanie, nie zawracaj sobie głowy kajdanami”.

Dawson Wohler jest głównym redaktorem fikcji w Apocalypse Confidential . Urodzony i wychowany w Ohio, obecnie mieszka gdzieś na południe od Mason-Dixon. Znajdź go na Twitterze @dawtismspeaks