Bardo

Nov 25 2022
Filmowiec w zawieszeniu Kilku dobrze znanych reżyserów nakręciło w tym roku filmy autobiograficzne: Fabelmanowie Stevena Spielberga, Armaggedon Time Jamesa Graya i Bardo, Fałszywa kronika garści prawd Alejandro Gonzáleza Iñárritu. Pierwsze dwa to wspomnienia z dzieciństwa.

Filmowiec w zawieszeniu

Kilku znanych reżyserów nakręciło w tym roku filmy autobiograficzne: Fabelmanowie Stevena Spielberga, Armaggedon Time Jamesa Graya i Bardo, Fałszywa kronika garści prawd Alejandro Gonzáleza Iñárritu. Pierwsze dwa to wspomnienia z dzieciństwa. Bardo jest alegorią twórcy jako dorosłego mężczyzny, co stawia go na niepewnym terytorium. Potrzeba pewnej dozy odwagi – lub samooszukiwania się – by użyć siebie jako podmiotu, chyba że jesteś Woodym Allenem i nabijasz się z siebie. w 8 1/2,Fellini, artysta o niezwykle mądrej i płodnej wyobraźni, stworzył świat, stworzył Rzym, który zawładnął ludzką wyobraźnią, wizualny i emocjonalny krajobraz tak wyjątkowy i oryginalny, że teraz żyje niezależnie od jego własnej historii i jest trwałym klasykiem .

Inaczej jest w przypadku Bardo , gigantycznej pomyłki twórcy filmowego, który powinien dojrzewać, a nie cofać się w młodzieńcze skupienie na sobie. Nie ma wątpliwości, że González Iñárritu potrafi kręcić wysokiej jakości filmy, co pokazał przy Amores Perros, Birdman i The Revenant. Widać też, że jego wrażliwość zmierza w kierunku dosadnej, sentymentalnej przesady. Wybór zrobienia alegorii o sobie jest czystą pychą.

Roma Alfonso Cuaróna mówi więcej o realiach Meksyku w scenie początkowej (dwie pokojówki sprzątające psie gówno w domu klasy średniej) niż ten potwornie długi film w godzinach symbolicznego pontyfikatu meksykańskiej historii i rzeczywistości. W " Romie " Cuarón odtwarza swoje dzieciństwo, jednak nie skupia się na sobie, ale na swojej relacji z służącą z punktu widzenia dziecka. Daje mu to wystarczający dystans, by z intymnej, osobistej historii zrobić coś większego i głębszego. W Bardzie dzieje się odwrotnie; mimo wszystkich swoich alegorycznych i tandetnych surrealistycznych pokazów, Iñárritu nie ma wyobraźni wymaganej do ukształtowania swoich trosk w coś poza sobą i nie udaje mu się stworzyć rzeczywistości niezależnej od własnego wpatrywania się w pępek.

W Bardo stary przyjaciel i współpracownik głównego bohatera Silverio Gamy (Daniel Giménez Cacho, heroiczny w niewdzięcznej pracy) patroszy film dokumentalny, który tworzy Silverio, za który zdobył nagrodę. Ten dokument to film, który oglądamy (och, meta!) i wszystko, co mówi przyjaciel, ma zastosowanie: ten film jest pretensjonalny, rozgotowany, oczywisty, pełen ołowianej symboliki i klisz: okropny, solipsystyczny bałagan. Jeśli filmowcy wiedzieli, że tak jest, dlaczego tego nie naprawili? Metafikcja nie jest usprawiedliwieniem.

Pomysł człowieka w zawieszeniu między dwoma krajami i dwiema kulturami jest obiecujący. Uderzająca jest próba stworzenia płynnego wizualnego, przypominającego sen przepływu świadomości postaci, problem polega na tym, że postać wcale nie jest interesująca. O wiele bardziej pouczające byłoby zobaczenie rzeczywistej rzeczywistości meksykańskiego reżysera w Hollywood. Jak jest tam traktowany? Jak jest traktowany w Meksyku? Pomogłoby to zrozumieć wewnętrzne konflikty bohatera. Iñárritu twierdzi, że film opowiada o pewnych prawdach, ale pierwszą rzeczą, w którą nie można uwierzyć, jest to, że Silverio, postać, która jest bardziej niż luźno oparta na nim, jest dziennikarzem. Nie ma nic w jego życiu, zachowaniu ani działaniu, co by nas przekonało, że to jest jego praca. Wszystko brzmi fałszywie.

Fakt, że ktoś może ponieść druzgocącą stratę, nie czyni jego historii dramatycznie interesującą. Dlatego biografie zwykle zawodzą. Bogate życie to za mało. Trzeba to przefiltrować przez elementy dramatycznej narracji: co jest przeszkodą, czego chce bohater, dlaczego nie może tego dostać, kto jest jego nemezis, jaki jest łuk? Arystoteles wymyślił to ponad 2000 lat temu. To nadal działa, ale nie ma go nigdzie w tym poemacie dźwiękowym o reżyserskim ego. Udaje mu się sprawić, że utrata dziecka jest godna pożałowania, nalegając na przekształcenie wszystkiego w pracowitą, oczywistą metaforę. Ten film wydaje się jak pomysły, które przychodzą do kogoś, zanim spróbuje umieścić je w pierwszym szkicu. Niedojrzałe, wszędzie, zarówno na wpół upieczone, jak i rozgotowane. Zrozumiałe od nowicjusza;

To istny festyn: między Silverio narzekającym na to, jak okropna jest sława i sukces, jego nieznośną rodziną, tandetnymi efektami wizualnymi, ołowianą wizualną symboliką zaginionego dosłownie spadającego na ulicę, a Silverio prowadzącym śmieszną rozmowę z Hernánem Cortésem na szczycie dosłownie góra Indian, nie wspominając już o groteskowej scenie z ojcem, w której zamienia się w ciało chłopca, ale zachowuje dorosłą głowę, zastanawiam się, jak ktokolwiek oglądający to zderzenie 10 samochodów wytrzyma dłużej niż pierwsze 20 minut transmisji to na Netflixie. Przynajmniej na dużym ekranie można docenić zdjęcia (autorstwa Dariusa Khondjiego), dźwięk i doskonały montaż. Możesz skupić się na kunszcie i wyciszyć historię. W domu, kto potrzebuje pogorszenia? Co też sprawiło, że zacząłem się zastanawiać, jak nikt nie powiedział reżyserowi, żeby ogolił przynajmniej 45 minut wolnego, dlaczego dali mu miliony za zawstydzenie się w tak spektakularny sposób. Kto pomyślał, że to dobry pomysł? Domyślam się, że Netflix, nawet po udanych wyprawach do produkcji światowego kina, nie zrozumiał braku niuansów tego filmu. Jak, po zielonym świetleRoma , nie widzieli różnicy w jakości i treści między tymi dwoma filmami jest poza mną. Być może myśleli, że dwóch meksykańskich, nagrodzonych Oscarem reżyserów jest wymiennych. Najwyraźniej nie są. Bardzo różne wrażliwości. Pycha.

Najbardziej niezwykła scena rozgrywa się w California Dancing Club, legendarnym klubie tanecznym starej szkoły w Mexico City, gdzie Silverio tańczy w zwolnionym tempie do a cappella utworu „Let's Dance” Davida Bowiego. To magiczna chwila, przedsmak talentu Iñárritu, zmarnowanego tutaj na bezowocnym poszukiwaniu sensu.