Co najdziwniejszego zrobiłeś w szkole, o czym nikt nie wiedział, dopóki sam o tym nie powiedziałeś?

Apr 29 2021

Odpowiedzi

JohnMcArony Jan 24 2018 at 19:42

Okej, nie sądzę, żebym musiał zachować anonimowość w tym przypadku, termin przedawnienia powinien już upłynąć,

Już w 1955 lub 6 roku, kiedy zaczynałem szkołę średnią, chłopcy od 12 roku życia musieli obowiązkowo przejść szkolenie „kadetów”, przygotowujące ich do poboru do wojska zaraz po ukończeniu szkoły.

Polegało to na maszerowaniu po boisku i uczeniu się podstawowych manewrów wojskowych, tj. marszu, zatrzymania, zwrotu w lewo, zwrotu w prawo, marszu w szyku otwartym, marszu wolnego, bla, bla.

Ponieważ nie byłem znany ze swoich osiągnięć akademickich, jeszcze bardziej nienawidziłem wymagań natury fizycznej.

Odkryłem z wielką przyjemnością, że od takich wymagających zajęć najłatwiej uciec, nie zwracając niczyjej uwagi.

W mojej szkole, za wiatą na rowery, znajdował się nieużywany blok toalet. Wszystkie instalacje hydrauliczne i armaturę usunięto, a miejsce stało puste, dopóki jakiś błyskotliwy umysł nie wpadł na pomysł, że szkoła może zebrać dodatkowe pieniądze, poddając recyklingowi makulaturę.

Ogłoszono apel i rodzice chętnie przekazywali na ten cel stare gazety i czasopisma.

Wspomniane gazety i czasopisma przechowywano w tym samym bloku toalet.

Wkrótce entuzjazm osłabł, gdy ludzie zaczęli zdawać sobie sprawę, ile dokładnie papieru trzeba zebrać i jak małą nagrodę otrzymają za swoje wysiłki.

Powódź papieru stała się strużką i w końcu ustała.

Nie mam pojęcia, jak długo ta kartka tam leżała, ale okazało się, że jest to idealne miejsce do chowania się, gdy opuszczałem zajęcia.

Zbudowałem sobie „jaskinię”, usuwając stosy papierów ze środka „Bloku”, co dało mi wygodne miejsce do ukrycia się, gdzie nikt mnie nie zobaczy, nawet jeśli szybko zajrzy do pokoju.

Fajnie, moja własna, mała, prywatna kryjówka, o której nikt nie wiedział... albo tak mi się przynajmniej wydawało...

W ten konkretny piątek przed zajęciami kadetów (ostatnia część dnia) wymknąłem się i udałem do mojej kryjówki.

Rzuciłam torbę na stos i do dziury, po czym podskoczyłam i weszłam do środka. Prawie zesrałam się w spodnie, gdy wściekłe głosy krzyknęły: „Hej!!”

Podpełzłam i spojrzałam w dół.

Tam, w mojej jaskini, siedzieli moi kumple: Flycatcher, Fuzzy i Ponkey!

Tak czy inaczej, po pierwszym szoku, wszyscy się odprężyliśmy, uspokoiliśmy i zaczęliśmy rozmawiać o ważniejszych sprawach... Jestem pewien, że nie interesuje was, o czym rozmawiają chłopcy w okresie dojrzewania, ponieważ hormony w tym okresie są przyczyną zamieszania, więc pominę tę część.

Rozmawiamy sobie wesoło sotto voce , wiesz, żeby nie przyciągać niechcianej uwagi, wiesz? Kiedy Fuzzy wyciąga paczkę papierosów - Texan Plain, jeśli dobrze pamiętam - wkłada jednego do ust i podaje paczkę dookoła, Następuje krótka chwila wahania, po czym Ponkey ostrożnie bierze jednego. Ja i Flycatcher nie chcąc psuć zabawy, bierzemy po jednym.

Zapalamy... po pierwszym zaciągnięciu widać, że żaden z nas nie był doświadczonym palaczem. Było dużo chrząkania i pół-powstrzymanego kaszlu i kiwania głowami (to drugie bardziej z brawury niż z uznania) i wszyscy patrzyliśmy na siebie nawzajem, wypalając całego papierosa.

Wydawało się, że nikt nie chciał kolejnego.

Powiedzmy, że resztę czasu spędziliśmy w przyjacielskiej ciszy ...

Gdy zabrzmiał ostatni dzwonek, czterech chłopców o lekko zielonych twarzach wymknęło się ze „sklepu papierniczego”, jak go nazywano, i wmieszało się w chłopaków kręcących się przy rowerowni, po czym każdy z nas rozszedł się do domu.

Ale czekaj, to nie wszystko!…

Nie wiem, jak czuli się inni faceci, ale ja czułem się okropnie! (Nie, że kiedykolwiek bym się do tego przyznał któremuś z nich) Chciałem zwymiotować, ale z jakiegoś powodu nie mogłem. Wymiotowałem i w trakcie wymiotowania gardło miałem skurcz, zamknęło się, a ja mogłem tylko łapać oddech... Człowieku, to było straszne!... Na początku bałem się, że umrę... Potem bałem się, że nie umrę.

Mieszkałem blisko szkoły, więc chodziłem do niej i wracałem do domu pieszo, a w tym konkretnym dniu „chodziłem zataczając się” – to chyba lepsze określenie mojego sposobu poruszania się.

Kiedy wróciłem do domu, zamknąłem się w pokoju, położyłem się na łóżku i cicho jęczałem.

Moja mama zapukała do moich drzwi i zapytała: „Czy nie zamierzasz czegoś zjeść?”

„Nie, dziękuję mamo, nie jestem głodny”

Cisza... A potem...

„John, co robisz...?”

Ja (pośpiesznie): „Nic, mamo!”

„Wątpię” mruczy, a potem mówi „Lepiej, żebyś nie był... Jeśli dowiem się, że coś knułeś, będą tego konsekwencje!”

„Konsekwencje” interpretowane jako „Poczekaj tylko, aż twój ojciec wróci do domu!”, po czym następuje porządna bura z jego strony... C'est la vie... więc co jeszcze nowego?

Nadchodzi pora kolacji: „John! Kolacja!”

„Nie, dziękuję mamo, nie teraz”

„Co tam robisz?”

„Nic, mamo!” – po czym wybuchłam śmiechem. „Po prostu odrabiam pracę domową”.

Zapadła pełna zaskoczenia cisza, a ja pomyślałem : "O nie"...

Kiedy usłyszałam, że mama idzie korytarzem w stronę mojego pokoju, wysypałam torbę szkolną na łóżko, rozrzuciłam jej zawartość, wzięłam przypadkiem jakąś książkę i z marsową miną udawałam, że się uczę.

Kiedy otworzyła drzwi, cała się uśmiechałam i mówiłam: „O, cześć mamo”.

Mówi coś w stylu „Hmmm” , waha się przez chwilę, a potem odchodzi.

Westchnąłem z ulgą, ale jednocześnie byłem pewien, że ona w ogóle nie uwierzyła w tę całą historię z pracą domową.

Ponownie się relaksuję i próbuję zasnąć...

Mój tata wraca do domu.

Zaczynam „Studiować”

Mój tata otwiera drzwi i mówi: „Co robisz, Snocie?”

Jasne, mój tata zawsze nazywał mnie Snotem, no i co z tego?

„O, cześć tato! Nic, tato! Tylko odrabiam pracę domową, tato!”

Rzuca mi swoje stare, groźne spojrzenie... Rozgląda się po moim pokoju, wącha powietrze i mówi coś w stylu "Hmmm" , po czym wychodzi...

Wzdycham, kładę się, zamykam oczy i jęczę cicho w poduszkę.

O 22:00, oficjalne zgaszenie świateł. Mogłem bezpiecznie zgasić światło bez wzbudzania podejrzeń i spróbować się przespać…

Chłopie, co za noc! Gardło mi płonęło, klatka piersiowa bolała, nos i gardło paliły, żołądek miałem zawiązany w węzeł rafowy, a nogi nie chciały leżeć spokojnie... Myślałem, że ta noc nigdy się nie skończy...

W końcu tak się stało i kiedy to nastąpiło, pomyślałem, że może przeżyję.

Poszedłem na śniadanie z czerwonymi oczami, katarem i okresowym suchym kaszlem.

Wszystko, co byłem w stanie przełknąć, to kromka tosta i szklanka mleka.

„Wszystko w porządku, John?” – pyta mama, podając mi chusteczkę i kładąc dłoń na moim czole. „Hmmm... jest ci trochę gorąco, może bierze cię grypa albo coś... Nie wolisz zostać dzisiaj w łóżku”... Okej, normalnie, gdyby powiedziała mi to w sobotę, zaprotestowałbym gwałtownie, ale tego dnia mogłem wykrztusić tylko symboliczne „Och, mamo...” i pozwolić jej zaciągnąć się do mojego pokoju...

Przespałam cały dzień i noc, a rano czułam się o wiele lepiej. Następny dzień, niedziela, oznaczał zwyczajną rundę Kościoła, niedzielny obiad, wizyty u lub od różnych osób, zwieńczone kolejną sesją Kościoła, *Westchnienie*

Ale czekaj! Jest jeszcze więcej…

Następnego ranka, jak zwykle, mój młodszy brat poszedł do szkoły, zanim jeszcze zacząłem śniadanie... zawsze taki był, prawdziwy chętny bóbr... lubił przychodzić do szkoły wcześniej, żeby móc nieść torbę nauczycielki, wycierać tablicę i (serio) ściereczkę do kurzu! Innymi słowy, był tym, co mniej ortodoksyjni, a nawet niektórzy ortodoksyjni uczniowie nazywali *sluurp*

Odbiegam od tematu...

W każdym razie, kiedy dotarłem do szkoły, zobaczyłem tam zamieszki, wszyscy, łącznie z bratem, tłoczyli się wokół szopy na rowery!

„Co się dzieje?” – zapytałem.

Dziecko odpowiada mi z ekscytacją: „Nie słyszałeś??? Jacyś wandale włamali się do sklepu papierniczego w weekend i podpalili go!!! Prawie spalili całą szkołę!!!”

Dziękuję za przeczytanie.

Jeśli spodobała Ci się ta odpowiedź i nie przeczytałeś moich pozostałych odpowiedzi, zajrzyj na mój profil, John McArony , i je sprawdź.

GayathriGuruMurthy Nov 03 2017 at 08:20

Złe pytanie. Dzięki za A2A.

Sam byłem dziwnym dzieckiem przez całą szkołę, więc nie wiem, na jaki konkretny incydent chciałbym zwrócić uwagę, o którym ludzie nie wiedzą.

No więc zaczynamy.

Co roku zabierano nas ze szkoły na piknik. To było obowiązkowe. To było fajne wydarzenie. Więc w czwartej klasie poszliśmy do klubu wiejskiego. Gdy już tam byliśmy, musieliśmy trzymać nasze torby w czymś w rodzaju magazynu. Ten pokój był strasznie straszny, miał ośmiokątny kształt i było w nim zdecydowanie za dużo szkła, jak na mój gust. Stawał się jeszcze straszniejszy, gdy wiał wiatr.

Zobaczyłem moją koleżankę z klasy i po prostu powiedziałem jej, że może tu być duch lub zjawa. Nie miałem tego na myśli. Miała wiedzieć, że to był słaby żart, ale nie. Zaczęła się trząść i powiedziała prawie każdemu, kto ją mijał, że w pokoju mieszka jakiś duch i że wszyscy narażamy swoje rzeczy na niebezpieczeństwo.

W ciągu godziny lub mniej więcej, tłum był na zewnątrz pokoju. Nikt do niego nie wszedł, ale obserwowaliśmy, jak szklanki się trzęsą i lśnią, gdy wiał wiatr. Zabawne, że wszyscy byli wystarczająco zszokowani, żeby nie poczuć wiatru.

W końcu nauczyciel wchodzi i mówi: „Co to za bzdura? Gayathri! Wejdź do środka i wyjmij torbę”.

Zrobiłam to i wszyscy byli w szoku. Natychmiast wiedzieli, że nie ma czegoś takiego jak duch. Ale potem mój przyjaciel powiedział, że duch bał się wyjść, ponieważ bał się naszych nauczycieli, tak jak my.

Ale ta nauczycielka miała coś do mnie. Zawsze byłam jej szczurem laboratoryjnym.

Jeśli któryś z moich kolegów z czwartej klasy to przeczyta. Pamiętasz ten incydent i mnie rozpoznajesz, proszę wyślij mi wiadomość. Byłoby wspaniale spotkać się z wami wszystkimi. :P

Dzięki za przeczytanie. Mam nadzieję, że w pewnym stopniu odpowiedziałem na pytanie.