Wtedy Steve Albini nagrywał nasz zespół

Steve Albini nauczył mnie grać w pokera. Jesienią 2007 roku magazyn, dla którego pracowałem, publikował artykuł o – jeśli pamięć służy, bo jest to trochę mgliste – wypróbowywaniu różnych rzeczy po raz pierwszy. Zatem jeden z pracowników podjął się bycia liderem zespołu w klubie, a inny spróbował stand-upu. Coś w tym rodzaju. Natychmiast zgłosiłem się na ochotnika do gry w pokera w kasynie. Zdecydowanie mało efektowne te z Gary w stanie Indiana znajdowały się zaledwie pół godziny jazdy od Chicago, gdzie wówczas mieszkałem. A poza tym znałem świetnego nauczyciela: Steve’a Albiniego.
powiązana zawartość
Wiedziałem, że jest hojny. Kilka tygodni wcześniej Albini przygotował w swojej przestrzeni Electrical Audio czterościeżkową EP-kę zespołu, w którym grałem. Znałem go więc na tyle, że spędziłem w jego towarzystwie jeden bardzo długi dzień i noc nagrywając te utwory, a potem jedno bardzo krótkie popołudnie, obserwując, jak robi wstępny miks, w zasadzie ślepo kiwając głową na każdą sugestię i uwagę, jaką miał. Niezliczone zespoły znały go takiego. Ale doskonale zdawałem sobie sprawę, że był miłośnikiem pokera. Mówił o tym podczas sesji naszego zespołu, a jego wieczory pokerowe z innymi muzykami, organizowane w jego kuchni nad studiem, były czymś w rodzaju legendy indie-rocka. (Również był w tym naprawdę świetny: jeszcze w 2022 roku wygrał jeden z turniejów World Series of Poker .)
powiązana zawartość
- Wyłączony
- język angielski
Wysłałem więc do niego e-mail, nieśmiało, przepraszająco i zdecydowanie za długo, z pytaniem, czy mnie pamięta i czy chciałby przeprowadzić mnie przez grę. Minutę później odpowiedział krótką odpowiedzią, coś w rodzaju: „Cieszę się. Zadzwonię do ciebie." Ta rozmowa trwała dobrą godzinę, podczas której Albini wymieniał pokerowe książki, których powinien unikać i które powinien szukać, jeśli naprawdę poważnie zależy mi na tym, aby stać się dobrym. (Nie byłem, ale doceniam dokładność.) Większość z tego przeleciała mi przez głowę, a mój umysł ciągle powracał do pytania: Dlaczego on to robi? Niczego nie promował. Nic mu to nie dało. Odpowiedź jest oczywiście prosta: uwielbiał rozmawiać i myśleć o sztuce i strategii pokera. I był więcej niż szczęśliwy, mogąc poświęcić kawałki cennego czasu dla tych, którzy, jego zdaniem, podzielali tę samą pasję. Kochał to, co kochał. I do diabła z resztą. To tylko hałas. To filozofia, którą z łatwością można zastosować do opisania jego kariery muzycznej.
Krótko mówiąc: kiedy wczoraj usłyszałem wiadomość, że Albini zmarł w wieku 61 lat, serce mi zamarło. Nagle zaczęły pojawiać się przebłyski tamtego lata 2007 roku – palenie Camel Light na zewnątrz w ostrym porannym słońcu, moje bicie serca i spocone dłonie; rozpakowywania i ustawiania, podkręcania pogłosu do poziomu ósmego na moim wzmacniaczu, który akurat stoi w pokoju obok, kiedy to piszę; o naszym perkusiście wykonującym swoje pierwsze podejście w wykonanej na zamówienie sali perkusyjnej i dreszczyku emocji, gdy słyszymy te „bębny Albini” (nie ma innego bębna o takim brzmieniu) grające głośno i wyraźnie za szybą studia; o inżynierze, który uspokajał mnie, żebym się uspokoił i wziął oddech, kiedy ciągle pierdoliłem partię gitary, którą grałem milion razy; jego sugestia, żebym brzdąkał trochę luźniej i mniej strokesyjnie – ta drobna nuta sprawiła, że jedna z naszych piosenek brzmiała nieskończenie lepiej i bardziej naturalnie; oraz o żartowaniu i byciu młodym i głupim przed facetem, który dorastał i robił to, co wszyscy chcieliśmy robić.
Wiele napisano – i nadal będzie – o przełomowych albumach, nad którymi pracował. W macicy s. Surferka Rosa s. Ale kiedy myślę o tym czasie i o ekscytacji, jaką wywołała wiadomość od naszego basisty, że nas nagra, moje myśli natychmiast przywołują albumy, które nagrywał przez kilka poprzednich lat. Oto kilka wyjątkowych utworów z tych płyt:
Piosenki: Ohia, „Farewell Transmission” (2003)
Część filozofii inżynieryjnej Albiniego była prosta: uchwycenie najlepszej wersji zespołu grającego na żywo. Nie jest to bardziej widoczne niż w tym oszałamiającym otwieraczu albumu z projektu zmarłego Jasona Moliny, który wznosi się i opada pięknie jak morze (i to przez zaledwie trzy akordy przez większość czasu, nie mniej).
Kucyki, „Skrzynia cieni” (2005)
Gdyby Albini właśnie nagrał drugą płytę The Ponys, Celebration Castle , nadal byłbym bardzo zdenerwowany graniem przed nim. Byli wówczas moim ulubionym lokalnym zespołem i stanowili dla mnie wzór na to, jak chciałem, żebyśmy wyglądali. Uwielbiam ten utwór, śpiewany przez Iana Adamsa, który opuścił zespół po wydaniu tej płyty.
Joanna Newsom, „Emilia” (2006)
A teraz coś z zupełnie innej beczki. Ys został moim albumem roku w plebiscycie moich znajomych na pierwszą piątkę 2006 roku. Albini zaś wspaniale oddaje tutaj delikatny wokal Newsoma i grę na harfie.
Electrolane, „Na paradzie” (2004)
Te bębny! Nikt nie nagrał ich tak jak on. Ten utwór zespołu z Brighton wciąż jest dla mnie w regularnej rotacji.
Dla Albiniego nasza sesja latem 2007 roku była po prostu kolejnym dniem, kolejnym spotkaniem dla faceta, którego praca była niezwykle zajęta ze względów projektowych i filozoficznych (sztuka, handel i to, że te dwie rzeczy nie mają ze sobą nic wspólnego ): Pojawiał się twój zespół, on sprawiał, że brzmieli tak dobrze, jak nigdy dotąd, a ty wyskakiwałeś. Inny młody zespół z pewnością czekałby zdenerwowany, aż następnego ranka przyjdziesz do studia w niebieskim kombinezonie. Ale dla nas – i jestem pewien, że wielu innych – zostawiamy Electrical Audio i jeździmy nocami, wypuszczając płytę z tym, co właśnie nagraliśmy tego dnia, a co nie istniało tamtego ranka, przez faceta, który był bardzo bohater, był magiczny. To było jak ta scena w 24 Hour Party People, tylko że nie byliśmy, no wiesz, Joy Division.
Najczęściej te wielkie momenty w życiu, te, które będziesz pamiętać i rozdzielać przez dziesięciolecia, jakbyś był narratorem w piosence Bruce'a Springsteena, nie mają na to ochoty, kiedy one się dzieją. To było inne. To wydawało się absolutnie wielkie, wyjątkowe, jak coś, o czym powiesz swojemu synowi lub córce, jeśli kiedykolwiek taką będziesz mieć. I tak wraz z przyjaciółmi wskoczyliśmy do nocnego baru niedaleko Belmont i Western, rzut beretem od Electrical Audio, stuknęliśmy się kieliszkami PBR, zapaliliśmy papierosy i irytująco poprosiliśmy barmana, żeby puścił te cztery piosenki i naśmiewali się z rozmawialiśmy o zespołach i czuliśmy ten wspaniały szum, jaki panuje, gdy jesteśmy młodzi i głupi, i stworzyliśmy coś, z czego jesteśmy dumni. Nigdy nie zapomnę tej chwili.
I dziękuję ci za to, Steve Albini. Naprawdę.

