Sing 2 jest do zniesienia tylko w porównaniu z ostatnią, niemelodyjną rundą karaoke z kreskówek

Niezależnie od tego, do jakiego stopnia Hollywood jest jednym wielkim wyścigiem zbrojeń, aby zbudować najlepszą, najbardziej lukratywną pułapkę na myszy, maszyna do zarabiania pieniędzy, jaką jest raczkująca seria Sing , wymaga pewnego szacunku. W pomyśle dopasowania takich molochów oglądalności, jak American Idol i The Voice , jest zimny, korporacyjny blaskdo formy dziecięcego zabójcy czasu. Scenarzyści mogą wymyślać od podstaw inspirujące historie dla uczestników konkursu-zwierząt, zamiast wspólnie redagować rzeczywistość, a studio, z którego pochodzi dom animacji Illumination, daje im wolną rękę w napadaniu na kolosalny katalog Universal Music Group. Ten poziom dostępu otwiera drzwi do muzycznego odpowiednika kinowego wszechświata, bardziej spójnego niż większość mash-upów IP, z nieustępliwą ścieżką dźwiękową, która łączy Eltona Johna, Eminema, Whitney Houston i Billie Eilish w jedną sprężystą playlistę. (Tylko garstka utworów, w tym „Girl On Fire” Alicii Keys i remiks „I Like It” Cardi B, uzyskała licencję od konkurencyjnych konglomeratów.)
Entuzjazm „postawmy na pokaz” przepełniony kontynuacją Gartha Jenningsa do jego przeboju „ Sing ” z 2016 roku odbiera trochę cynizmu filmowi, który często wydaje się, że zaczął się jako prezentacja na sali konferencyjnej. Ale jeśli akustyka nie działa, to dlatego, że jego musical z szafy grającej wciąż jest pusty w środku. Poszczególne wątki fabularne zespołu prowadzą do tej samej życiowej lekcji o byciu wiernym i/lub wierze w siebie. Pomiędzy wieloma numerami produkcyjnymi na wysokim połysku i kilkoma godnymi pochwały kawałkami fizycznej komedii, które zawstydzają poprzednią część, jest dużo melasy dostarczonej z minimalnym przekonaniem. Nasza menażeria pasaży przeskakuje z jednego skrzyżowania swoich łuków do drugiego, jak na przenośniku taśmowym. Wydają się szczerzy tylko wtedy, gdy w ich dłoniach, łapach lub pazurach znajduje się mikrofon.
W pierwszym filmie impresario koali, Buster Moon (Matthew McConaughey), zorganizował konkurs śpiewu, aby uratować swój borykający się z problemami teatr. Kontynuacja podnosi stawkę, wysyłając go i jego stado futrzastych, łuskowatych talentów na wielki czas. W centrum showbiznesu w stylu Vegas, Redshore City, zakradają się na przesłuchanie z królem łubinu, Jimmym Crystalem (Bobby Cannavale, jego głos jak papier ścierny, dobrze pasujący do tej roli), przygotowując kolejną z szybkich sekwencji próbnych, które również pozwolił pierwszemu filmowi przebić się przez piosenki i gagi wzrokowe. Tym razem mniej bitów ma na celu uniesienie biodra i wywołanie odruchowego skrzywienia całego ciała, chociaż trudno jest przejść obok słonia dabującego.
Moon i jego wesoły zespół rezerwują koncert, ale tylko obiecując powrót Claya Callowaya (Bono), samotnego lwa gwiazdy rocka, którego nie widziano od czasu utraty żony 15 lat wcześniej. Przekonanie go, by wyszedł z depresyjnej emerytury, sprawia, że Buster jest zajęty, podczas gdy jego jednowymiarowe gwiazdy dzielą się na własne, banalne, małe konflikty. Sprytny małpolud Johnny (Taron Egerton) nie może opanować baletu i odnajduje się z pomocą tańczącego breakdance rysia (Letitia Wright). Świńska śpiewaczka Rosita (Reese Witherspoon) musi pokonać swój lęk wysokości, zanim zostanie przyćmiona przez bachorową córkę Crystal (Halsey). Nieśmiała słoń Meena (Tori Kelly) musi zagrać scenę miłosną u boku narcystycznego jaka Dariusa (Eric André), tęskniąc za zakochanym Alfonso (Pharrell Williams), sprzedawcą lodów, który nazywa ją „boginią”.
Sing 2 korzysta z podziemnego paska ustawionego przez swojego poprzednika, ale cholernie słabą pochwałą jest odnotowanie, że suma nieprzyjemności netto nieco się zmniejszyła, głównie dlatego, że nie jesteśmy już narażeni na mysz z głosem Sinatry Setha MacFarlane'a. Wymagane paplające słodkie stworzonka, których nie da się uniknąć w krajobrazie po filmie o Minionkach – helowe pandy z pierwszego filmu, znane jako Q-Teez – zostały litościwie odłożone na bok. Dorośli mogą znaleźć umiarkowaną rozrywkę, słysząc, jak Chelsea Peretti mówi: „Oficerowie, aresztujcie tego wilka!” Chociaż może to być złagodzone przez smutny powiew samouwielbienia w Bono, który głosił postać traktowaną jak największy muzyczny umysł wszechczasów, reputację, którą postać zdobyła, pisząc piosenki U2.
Sceny Callowaya zwracają największą uwagę na dysharmonię między deklarowanym przez film naciskiem na integralność twórczą a ledwie ukrywanym imperatywem generowania zysku. Wspomagane komputerowo ścieżki wokalne zostały wypolerowane do pozbawionego smug perfekcyjnego połysku, bez ducha i spontaniczności, aby utwory ożyły, fałsz jest nieodłączną częścią ogólnej nieautentyczności artystycznej czystości. W tym zwierzęcym świecie nie ma nic bardziej świętego niż muzyka. Gdyby tylko niecodzienna impreza karaoke Jenningsa miała taki sam szacunek dla swoich wyborów lub ułamek duszy, który był wymagany do ich wykonania.

