O ogłuszającej ciszy niedzielnych wieczorów
Uważam, że jeden z najbardziej wymownych okresów tygodnia, jeśli chodzi o twoje samopoczucie, twój rezonans z twoim życiem, twoje przeczucia dotyczące twojego mentalnego gesundheit, puka do ciebie w ten cichy niedzielny wieczór.
Zaczynamy od góry wykresu w okolicach piątkowego popołudnia, kiedy sytuacja w Twojej firmie powoli się zamyka i nie możesz się doczekać czegoś, co jeszcze się nie wydarzyło, więc równie dobrze może udźwignąć ciężar Twoich oczekiwań, a potem w zależności od w twoim wieku albo wychodzisz w piątkowe wieczory, albo po prostu spotykasz się z kimś równie podekscytowanym jak ty - albo przytulasz się z książką, albo nie żartujemy, z telefonem i spędzasz wieczór w domu, tak czy inaczej, robisz to, co czujesz, że nic cię nie powstrzyma (jak nie zatrzyma tego zdania!)
Soboty są przeznaczone na załatwianie spraw, spacery przy kawie, sprzątanie, dorastanie, auch immer! I bez wchodzenia w rozdzierające szczegóły weekendowych drobiazgów, niedziele są przeznaczone na brunche i muzea (mówiąc wyłącznie o bańce, w której się znajduję, a ponieważ jesteśmy tak przyzwyczajeni do życia w naszych własnych bańkach, niestety, nawyk polega na tym, że zaczynamy wierzyć, że twoja rzeczywistość jest rzeczywistością , podczas gdy w rzeczywistości — to nie może być dalsze od prawdy; jednak dygresję).
A potem nadchodzi ta bezbożna godzina, tuż po obiedzie, kiedy zegar wybija 14:00, spełniłeś swoje oczekiwania (albo nie) i tak czy inaczej, jest ta cisza, tylko ty i twoje myśli, których zapomniałeś zabrać w słuchawkach, by puszczać twój ulubiony odcinek Guy Raza lub dosłownie 20 piosenek, których słuchasz od cholernej dekady) — więc nieuchronnie to ty i twoje myśli!

Żadnych zakłóceń.
Tylko ty i wątpliwości w twojej głowie- Czy tego chcesz? Czy dobrze sobie z tym radzisz? Co jest poza tym i wszelkiego rodzaju kryzysy egzystencjalne tuż przed rozpoczęciem kolejnego tygodnia. Czy masz na to wszystko energię? Od nowa? Nowo. A jednocześnie nie.
Wydaje się, że to jedna z tych przerw, podczas których nic się nie mówi, w pewnym sensie jak mały ułamek Vipassany i zostajesz w miejscu, nie pozwolono ci mówić, a jedynie zastanawiać się. Być ze sobą. Być sobą.
Na końcu tego ciągu akapitów nie ma żadnego szczególnego niuansu, perspektywy ani porady, po prostu pamiętnik próby wyrażenia tej ogłuszającej ciszy niedzielnego wieczoru, prostej radości pisania po latach, radości z odnoszenia się do doświadczeń innych ludzi i czysty strach przed niezrozumieniem.
Gdzieś pomiędzy, jest radość kolektywnego egzystencjalizmu, który jest prawdopodobnie jedyną przyjemnością emanującą z tego całego Shabang!
Czyż nie? Może nie.