Trzydzieści cztery mile przez Manhattan

Zespoły z Central Parku z fanfarami i świętowaniem przekształciły się dziś w linię mety maratonu w Nowym Jorku.
Za Union Square i eleganckimi sklepami przy Piątej Alei, gdzie można napić się drinka przy stoliku na świeżym powietrzu, dostrzegamy paradę spacerowiczów zaplątanych w szczeniaki.
Przez przyjazne Greenwich Village zatrzymujemy się za rodzinami wracającymi razem ze szkoły do domu, podziwiając po drodze sztukę.
Zagubieni w poszukiwaniu złotego posągu Szarżującego Byka, wkraczamy w tajemniczy ogród Moneta w Dzielnicy Finansowej.
Spacerujemy po Moście Brooklińskim, podekscytowani spotkaniem z sprzedawcą lodów.
High Line Park o zachodzie słońca to pyszna zielona uczta wytchnienia z widokiem różnych ludzi.
Kilometrowe tory kolejowe nad miastem pozwalają podziwiać graffiti Matki Teresy, bańkowe wieże i urokliwą Chelsea.
O zmroku podążamy za siatką miasta w dół Madison Avenue jako nasz kompas do Broadwayu na „Hamilton”.
Skręca w lewo na 42. ulicy, aby zobaczyć, jak miasto się oświetla; namacalne elektryczne podniecenie przebiega przez Times Square.
Poza teatrami szoferzy rowerowi rikszami rywalizują o pasażerów; zwycięzcy mają na sobie neonowe sznury świateł i boom boxy z grubymi bitami.
Kucamy na Grand Central Station bez pociągu do złapania, w nadziei na rozkoszowanie się akustyką zaimprowizowanej arii.
Trzydzieści cztery mile marszu ramię w ramię w mieście, które nigdy nie śpi, nasza międzykontynentalna przyjaźń jest przypieczętowana przygodą.