
Na początku września były dyrektor generalny Starbucks Howard Schultz ogłosił , że nie będzie kandydował jako niezależny w wyborach prezydenckich w 2020 roku. „Decyzja Schultza, po spędzeniu miesięcy z dala od życia publicznego z powodu problemów zdrowotnych, przyniesie ulgę przywódcom Demokratów, którzy obawiali się, że niezależna kandydatura samofinansującego się miliardera pokrzyżuje ich ewentualnego kandydata” - napisał The Washington Post . „Pomimo rosnącej frustracji z powodu polityki kraju, jego przerwany bieg jest przestrogą o odporności dwupartyjnego systemu politycznego w kraju”.
Z pewnością tak. W 2008 ( oraz 2012 i 2016 ) były burmistrz Nowego Jorku i inny miliarder Michael Bloomberg również flirtował z kandydatem z Białego Domu jako kandydat trzeciej strony. Bloomberg ostatecznie doszedł do wniosku, że kandydatury osób trzecich są przegraną sprawą i stawiają pieniądze za Demokratami.
Ale nawet jeśli amerykańscy wyborcy mają dość systemu dwupartyjnego - 68 procent stwierdziło w 2018 roku, że dwie główne partie nie reprezentują ich poglądów i potrzebna jest trzecia opcja - czy mogliby kiedykolwiek uzgodnić kandydata? A co ważniejsze, czy system wyborczy w USA został tak skonstruowany, że każdy kandydat na prezydenta bez litery „D” lub „R” po nazwisku nie ma szans na bycie kimś innym niż spoiler (zob. Ralph Nader 2000 )?
Wejście na kartę do głosowania
W XIX-wiecznej Ameryce zorganizowanie kampanii prezydenckiej ze strony trzeciej było równie łatwe, jak zebranie zwolenników, wskazanie kandydata i rozdanie kart do głosowania. Jeśli główne partie - ówczesne Wigowie i Demokraci - nominowały kiepskich kandydatów na swoich letnich konwencjach, strony trzecie, takie jak Partia Wolności i Partia Wolna Ziemia, miały mnóstwo czasu, aby do listopada wprowadzić nazwisko swojego faceta do głosowania.
„Zasady dostępu do kart do głosowania całkowicie to wykluczają” - mówi Micah Sifry, autor książki „ Spoiling for a Fight: Third-Party Politics in America ” i założyciel Civic Hall . Niezależni kandydaci muszą zbierać szalone liczby podpisów w każdym stanie, niektóre z terminami składania już w czerwcu roku wyborczego. Tak więc kandydat będący stroną trzecią nie może wziąć udziału w wyścigu po głównych zjazdach partii. „W systemie nie ma absolutnie żadnego ustępstwa”.
Żadnych debat, żadnych szans
Nawet jeśli dobrze zorganizowana i dobrze finansowana niezależna kampania prezydencka zbierze wszystkie niezbędne podpisy, zwalczy nieuniknione wyzwania prawne ze strony głównych partii i uda się uzyskać nazwisko kandydata na kartach do głosowania we wszystkich 50 stanach, pozostaje jeszcze jedna poważna przeszkoda - dostęp do debat.
Sifry mówi, że komisja non-profit ds. Debat prezydenckich ustanowiła zbyt wysokie bariery w dostępie do debat telewizyjnych w kraju, które są kluczowe dla rozpoznawalności nazwiska wśród wyborców. Zgodnie z zasadami Komisji kandydaci muszą głosować co najmniej 15 procent w całym kraju, aby zdobyć miejsce w debatach, dlatego prawie nigdy nie widać kandydatów Libertarian lub Partii Zielonych za podium debat.
„Jak możesz przekroczyć 15 procent, jeśli nie uczestniczysz w debatach?” pyta Sifry.
Wystarczy spojrzeć na przykład miliardera z Teksasu Rossa Perota, który startował jako niezależny w wyborach prezydenckich w 1992 roku. Było to zanim Komisja ds. Debat Prezydenckich ustaliła swoją 15-procentową regułę, a Perot głosował na skromny 1 procent na tydzień przed pierwszą debatą z Billem Clintonem i George'em HW Bushem. Dobre wyniki Perota we wszystkich trzech debatach telewizyjnych doprowadziły do najlepszych wyników niezależnych w epoce nowożytnej, kiedy Perot zdobył 18,9% głosów (ale ani jednego głosu wyborczego).
Porównaj wyniki Perota z kandydatami Libertarian i Green Party Garym Johnsonem i Jill Stein w 2016 r., Których niskie wyniki w sondażach (odpowiednio 9% i 3% ) uniemożliwiły im dzielenie debaty z Donaldem Trumpem i Hillary Clinton. Johnson zdobył zaledwie 3 procent głosów, a Stein tylko 1 procent.
Jak strona trzecia może nadal wygrywać
Podczas gdy Sifry uważa, że obecny proces wyborczy został „sfałszowany” przez demokratycznych i republikańskich ustawodawców, aby „sztucznie ich wykorzystać”, on i inni wciąż widzą możliwą, choć odległą drogę do zwycięstwa dla niezależnych.
Daniel Franklin, profesor nadzwyczajny nauk politycznych na Georgia State University, mówi, że jedynym sposobem, w jaki strona trzecia może uzyskać trakcję, jest posiadanie jednej kwestii politycznej, która została całkowicie zignorowana przez dwie główne partie i ma ogromne znaczenie dla wyborców. Wskazuje na Partię Republikańską lat pięćdziesiątych XIX wieku, trzecią partię, która zyskała na znaczeniu w swojej postawie przeciwko niewolnictwu.
„W wyborach w 1856 r. Ani Demokraci, ani resztki Partii Wigów nie dotknęliby kwestii niewolnictwa dziesięciostopową tyczką” - mówi Franklin - „aw 1860 r. Dało to Abrahamowi Lincolnowi polityczną ścieżkę do Białego Domu”.
Powstaje zatem pytanie, jaka kwestia byłaby na tyle istotna w przypadku dużego bloku amerykańskiego elektoratu, aby wypchnąć trzecią partię na prezydenta? Mimo że ponad dwie trzecie Amerykanów twierdzi, że chce opcji strony trzeciej w głosowaniu w 2020 r., Mają bardzo różne pomysły na to, gdzie ten kandydat powinien siedzieć w politycznym spektrum. Trzeci chce partii centrowej; około 11 procent chce partii bardziej liberalnej niż Demokraci; a jedna piąta chce jednego bardziej konserwatywnego niż republikanie, według jednego z badań .
Przeciwko kandydatom, którzy mają nadzieję, działa również fakt, że Demokraci i Republikanie są bardzo dobrzy w neutralizowaniu początkujących kandydatów poprzez kooptowanie ich najlepszych pomysłów. Franklin mówi, że Perot pojawił się w powszechnej świadomości w 1992 roku dzięki swojej krucjacie przeciwko deficytowi, ale Clinton i Bush ukradli mu piorun, czyniąc z długu narodowego jeden z ich punktów rozmów.
„Kwestie takie jak zaprzestanie pracy dzieci, ustalenie płacy minimalnej, bezpośrednie wybory senatorów - wszystkie były pierwotnie pomysłami stron trzecich, które przyjęła jedna lub obie główne partie” - mówi Sifry.
Teraz to jest interesujące
Kandydatka Partii Zielonych z 2016 roku Stein powiedziała, że nie "zepsuła" wyborów Hillary Clinton, ponieważ przyciągnęła nowych wyborców do sondaży, ale badania Franklina wykazały, że frekwencja wyborcza faktycznie spada w wyborach prezydenckich, w których kandydaci z trzeciej strony uzyskują znaczną liczbę głosów.